Artykuł pochodzi z tygodnika "Przekrój"
Dźwigi stoczni górują nad panoramą centrum, nad gdańską starówką, bez wątpienia jedną z najpiękniejszych w Polsce. Tych malowniczych żurawi mogło już nie być, bo teren stoczni został sprywatyzowany pod koniec XX w. Obecnie tylko częściowo należy do miasta, które buduje tu Europejskie Centrum Solidarności, a także ma plany przeprowadzenia nowej drogi.Większa część jest w rękach kilku deweloperów (BPTO, Drewnica, Synergia, TK Development), którzy przedstawili już plan nowego zagospodarowania przestrzeni. W przyszłości powstanie tu osiedle apartamentowców i biurowców oraz galeria handlowa. Część dawnych zabudowań stoczni pozostanie, część jest wyburzana. Ale dźwigi – symbol miasta – przetrwają. Dzięki protestowi gdańszczan, którzy skrzyknęli się m.in. na Facebooku w grupie „Nie dla burzenia Stoczni", miasto zrobiło specjalną ankietę, a następnie postanowiło ocalić 15 z 22 istniejących dźwigów (jeszcze w 2011 r. było ich 29) i zobowiązało się do pokrycia kosztów konserwacji. Warto zwiedzić stocznię, póki jeszcze istnieje, a można to zrobić z dwóch perspektyw: solidarnościowej lub kobiecej.
Stocznia jest kobietą
Od dwóch lat w stoczni działa Metropolitanka, czyli pomorski projekt herstoryczny, tworzony pod egidą gdańskiego Instytutu Kultury Miejskiej. Grupa dziewczyn, animatorek kultury i społeczniczek, skrzyknęła się, by zbierać opowieści o kobietach z terenu Trójmiasta i okolic. Odczytują na nowo dzieje tego obszaru z kobiecej perspektywy, poszukują żeńskich wątków w dobrze już znanych historiach Gdańska, Sopotu i Gdyni. Metropolitanki oprowadzają po stoczni, barwnie i niestandardowo opowiadają o historii tego miejsca przez pryzmat kobiet, które tu pracowały. A było ich niemało, bo kiedyś Stocznia Gdańska była jednym z największych zakładów pracy na Pomorzu. Zatrudniała 17 tys. osób, a kobiety stanowiły nawet 1/3 załogi i pełniły w zasadzie te same funkcje, co mężczyźni: były suwnicowymi, spawaczkami, laborantkami.
Wiele z nich zaangażowało się w działalność opozycyjną i rozprowadzanie na terenie stoczni nielegalnych pism i ulotek. Zwolnienie Anny Walentynowicz doprowadziło do wybuchu strajku w 1980 r., którego zwieńczeniem było podpisanie gdańskich Porozumień Sierpniowych. Teren stoczni można zwiedzać tropem działaczek „Solidarności", pracownic stoczni lub artystek tworzących na jej terenie. Przewodniczki opowiadają m.in. o tym, jak kobiety podtrzymały strajk w stoczni przez zatrzymanie wychodzącej z zakładu załogi, kto przekazał pierwsze informacje o proteście do Radia Wolna Europa i jakich represji doświadczały kobiety zaangażowane w opozycję demokratyczną. Ale to nie wszystko. Zwiedzający dowiadują się także, która artystka uczyła się spawać od stoczniowców, a która malowała tutaj jachty, gdzie mieściło się stoczniowe kino oraz hala sportowo-widowiskowa, w której odbywały się pierwsze sopockie (sic!) festiwale.
Spacery obfitują głównie w społeczno-kulturalne ciekawostki, ale Metropolitanki poruszają też trudne tematy: m.in. opowiadają o różnicach w zatrudnianiu kobiet i mężczyzn, co w dzisiejszym języku nazwalibyśmy dyskryminacją, czy o napastowaniu seksualnym w zakładzie. Spośród tych trudnych opowieści najbardziej wstrząsająca jest historia gwałtu, do którego doszło na wydziale W2 „rurarzy". Wskutek gwałtu urodziło się dziecko, na które stocznia płaciła alimenty.