Reklama

Dobre role są niejednoznaczne

O czym marzą i czego pożądają Polacy, a także o spektaklu, który reżyseruje w Teatrze Ateneum, Bogusław Linda opowiada Jackowi Cieślakowi.

Publikacja: 22.02.2014 07:22

W warszawskim Teatrze Ateneum Bogusław Linda przygotowuje „Tramwaj zwany pożądaniem” Tennessee Willi

W warszawskim Teatrze Ateneum Bogusław Linda przygotowuje „Tramwaj zwany pożądaniem” Tennessee Williamsa

Foto: Fotorzepa, Bartek Warzecha Bartek Warzecha

Rz: Czego Polacy pożądają najbardziej?

Bogusław Linda:

W poprzednim systemie na pierwszym miejscu były rzeczy osiągalne, czyli miłość i wódka. Nie mogliśmy nigdzie wyjeżdżać, pieniądze nie miały wartości, dlatego kochaliśmy się szczerze i up...laliśmy do końca. Wtedy było przyjemnie i bezpiecznie. Nazajutrz w pracy nic nam nie groziło, bo inni też byli pijani i zajmowali się raczej paleniem papierosów. Teraz w życiu trzeba do czegoś dojść i wielu myśli, że tylko pieniądze dają poczucie stabilizacji oraz ochronę przed okrucieństwem świata.

Reżyser Bogusław Linda

A dają?

Reklama
Reklama

Takie myślenie to pułapka, która nakręca wyścig szczurów, ucieczkę od życia, od świata. Jeśli nic się nie udaje, pojawia się próba zagarnięcia dóbr materialnych w nieuczciwy sposób. Ale im więcej ktoś chce, tym bardziej dostanie w tyłek. Los Blanche, bohaterki „Tramwaju zwanego pożądaniem", dobitnie to pokazuje.

A co z marzeniami?

Kiedyś można było mówić o marzycielach. Pisali wiersze po kryjomu, chodzili do kina i do teatru. Teraz jesteśmy otoczeni przez ludzi, którzy spędzają życie przy komputerze, w wirtualnym świecie. Wybrali coś, co z życiem nie ma nic wspólnego. To jest ucieczka od tego, że można kogoś pokochać, pocałować, a ten ktoś może zranić. I często rani. Tego ludzie boją się najbardziej.

Od czego jeszcze uciekają?

Choćby od myślenia, na jakim etapie życia się znajdują, i czy osoby, które spotkali, są naprawdę ważne. Wielu, zadając sobie takie pytania, otrzymałoby niewesołe odpowiedzi. Zdaliby sobie sprawę, że do niczego nie doszli. Tak jak Blanche. I nigdy nie dojdą. Włączenie tableta lub telewizora wybawia od takich przykrych myśli.

Czego pragną bohaterowie sztuki Tennessee Williamsa?

Reklama
Reklama

Wszyscy ludzie szukają bezpieczeństwa. Mówiliśmy już o miłości i pieniądzach, ale myślę, że na przykład Blanche wystarczyłoby kilka sukienek i samochód, który dowiezie ją na party, gdzie będzie mogła wszystkim pokazać, jak jest szczęśliwa. We współczesnych warunkach to minimum i dowód dużej skromności. To jest tylko trochę więcej ponad to, o czym marzy siostra zakonna, która poszła do klasztoru. Obsesje zaczynają się na wyższym poziomie.

Blanche roi o związku z milionerem, tymczasem w Polsce powróciły mariaże dla pieniędzy i tytułów szlacheckich.

Na pokaz, co widzimy w prasie brukowej.

A jak jest z pragmatycznym planowaniem kariery przez miłość, a może raczej przez łóżko?

To bardziej złożone zjawisko. Zawsze istniała forma mecenatu, która zakładała związek mecenasa i muzy. Mecenasem może być książę, wybitny reżyser, dyrektor teatru, producent lub milioner. Być ulubieńcem tłumów dzięki sztuce to jest zupełnie inna sprawa. Do tego nie wystarczą pieniądze. To jest jak z miłością. Oczywiście można zrobić względną karierę, dając ciała, ale to jest kariera iluzoryczna. Na krótką metę. Trzeba mieć co złożyć na ołtarzu sztuki i miłości. Mam na myśli talent.

Blanche odrzuciła albo nie była gotowa na pierwszą miłość i jej życie zmieniło się w serię nieszczęść. Jakby pan spotkał taką kobietę, pomyślałby pan, że ciąży nad nią fatum czy że ten typ tak ma?

Reklama
Reklama

Najciekawsze w Blanche jest to, że wymyka się klasyfikacjom. Dobrze napisane role mają coś takiego, że można je interpretować na wiele sposobów. To bardzo ludzkie. Nikogo z nas nie można zinterpretować jednoznacznie. W zależności od relacji, od kontaktu z innym człowiekiem, możemy pokazywać inne oblicze. Niezależnie od tego, ile zrobiliśmy dobra, a ile zła, zawsze możemy zaskakiwać.

Jaka jest Blanche?

A proszę mi powiedzieć, jaki jest Hamlet? Nie mam zielonego pojęcia, jaka jest Blanche poza tym, że cierpi z kilku powodów i przegrała na starcie. Tak naprawdę wszyscy są przegrani i każdy broni się przed myślą o tym na swój sposób.

Wszyscy?

Wszyscy, choćby dlatego że nasze życie kończy się śmiercią, a nie happy endem.

Reklama
Reklama

„Tramwaj zwany pożądaniem" jest owiany legendą filmu Elii Kazana, w którym Stanleya Kowalskiego kreował Marlon Brando. Jak ważny był dla pana nowy przekład Jacka Poniedziałka?

Jacek odświeżył Williamsa i przekonał, że warto do niego wrócić. Tekst był współczesny, ale teraz również język jest dzisiejszy. To pomaga w percepcji dzieła. Jacek jako aktor wiedział też, że nie gra się historii, tylko uczucia. Przetłumaczył rytmy postaci, co sprawia, że się dobrze je kreuje. Słowa przylegają do charakterów. A bywa z tym kłopot.

Poniedziałek wydobył też na wierzch to, co było zawoalowane w sferze obyczajowej.

Przetłumaczył do końca to, co Williams napisał, a już wtedy wywołał skandal w czasach premiery.

Blanche miała erotyczne epizody z uczniami, puszczała się w hotelu na godziny. Jej pierwszy chłopak okazał się gejem. Gdy nakryła go z kochankiem, powiedziała, że to, co robią, jest obrzydliwe. Jak dziś to zabrzmi?

Reklama
Reklama

Myślę, że na to nikt nie zwróci uwagi. Zwłaszcza że jest przedstawione w słownej relacji. Dziś nawet pokazywanie męskiego tyłka na scenie nie jest niczym specjalnym. To rzecz normalna, tak jak damski tyłek. Pod tym względem panuje równouprawnienie i nikt nie może się przyczepić.

Proszę porównać swoją pozycję startową w teatrze i dzisiejszych młodych aktorów.

Myślę na ten temat szerzej. W Ameryce, w Anglii wybitni aktorzy wracają do teatru. U nas miernikiem kariery jest udział w serialu. Ale spójrzmy na Ateneum. Gdy dyrektorem został Andrzej Domalik, pojawili się w zespole Agata Kulesza i Marcin Dorociński. To był dla mnie magnes, kiedy rozmawialiśmy o reżyserowaniu poprzedniego spektaklu, czyli „Merylin Mongoł". To jest magnes, który przyciąga również widownię, która chce zobaczyć gwiazdy na żywo. ?A tylko na scenie aktor jest na wyciągnięcie ręki, można zobaczyć, jak naprawdę wygląda, jak gra. Teatry z tego korzystają. Czerpią też z filmowych doświadczeń aktorów, bo to jest ożywcze. Oczywiście, nie mówię o celebrytach, tylko aktorach z prawdziwego zdarzenia, którzy mają artystyczne osiągnięcia. Tacy jak Al Pacino, Robert de Niro, Meryl Streep. I nasza czołówka.

Polacy latają teraz do Nowego Jorku i Londynu na spektakle światowych gwiazd teatru, jak lata się na koncert Rolling Stonesów.

Do Warszawy czy Krakowa też przyjeżdża się na aktorów. A aktorzy jeżdżą na występy gościnne.

Reklama
Reklama

Ale bywa też tak, że przychodzą widzowie i krzyczą: „hańba".

Nie śledziłem tej sytuacji, choć Stary to mój macierzysty teatr.

A jaki to problem wypowiadać się zaocznie? Małopolscy radni nie widzieli spektaklu i go potępili.

Radni nie chodzą do teatru, a ludzie, którzy protestowali przeciwko „Do Damaszku", mogli oglądać taki spektakl pierwszy raz i od początku bardziej od sztuki interesowało ich robienie polityki. To znaczy, że polityka k...wi nas już nawet w teatrze, który był ostoją wolności.

Czy dlatego zaszywa się pan w prywatności?

Specjalnie się nie zaszywam, tylko nie ma nic specjalnego w naszym wirtualnym kosmosie, żeby w nim wirować i świecić. Staram się robić rzeczy, które mnie interesują i sprawiają przyjemność. Dużo pracowałem i myślę, że czas wreszcie mieć przyjemność z tego, co się robi.

A co panu sprawia największą przyjemność?

Nicnierobienie. A jeśli już coś robię, lubię rzeczy, które wyzwalają wyobraźnię i adrenalinę – na granicy ryzyka, co daje albo porażkę, albo duży sukces. Praca bez adrenaliny jest pracą nazbyt ciężką.

A co pan robi, jak nic nie robi?

Uwielbiam leżeć na kanapie, ale myślałem też o ciężkiej pracy fizycznej. Wtedy odpoczywam od aktorstwa.

Władysław Pasikowski mówi, że chciałby, żeby zagrał pan w jego filmie Wojciecha Jaruzelskiego.

Słyszałem już, że mam ?grać generała u Agnieszki Holland. Na pewno nie oceniam roli w kategoriach politycznych. Znaczenie ?ma tylko wartość ?scenariusza.

Jeśli Marcin Dorociński zmienia filmową rolą odbiór pułkownika Kuklińskiego, to możliwe jest i to, że kino zyska dla Jaruzelskiego nowych entuzjastów...

Dlatego podejmowanie takich tematów jest niebezpieczne, a nawet dwuznaczne. Kryteria oceny mieszają się. Część widzów ocenia film poprzez kryteria polityczne, a część poprzez artystyczne. A moim zdaniem przy okazji filmu warto porozmawiać, czy film jest dobry.

Nie zgadza się pan z tymi widzami, którzy utożsamiają aktorów z postaciami historycznymi, na przykład Dorotę Segdę ze świętą Faustyną?

Nieśmiało powiem, że osobiście nie mógłbym się utożsamić z żadną postacią, bo skończyłbym w wariatkowie jak Blanche.

Reżyser Bogusław Linda

Ogromną  popularność Bogusław Linda (ur. w 1952) osiągnął przede wszystkim dzięki rolom filmowym. Od czasu do czasu próbuje jednak również swych sił w reżyserii. Jest reżyserem pięciu filmów, ostatni  z nich – „Jasne błękitne okna" – zrealizował w 2006 r. Z kolei „Tramwaj zwany pożądaniem", który aktualnie przygotowuje w teatrze Ateneum, będzie czwartym przedstawieniem w jego reżyserii. Sztuka Tennessee Williamsa z 1947 r. to już klasyka amerykańskiej dramaturgii, w 1951 r. powstała jej słynna ekranizacja z Vivien Leigh i Marlonem Brando. W spektaklu Bogusława Lindy główne role zagrają teraz Julia Kijowska i Tomasz Schuchardt.  Premiera w najbliższy czwartek. —j.m.

plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Kultura
Festiwal Warszawa Singera, czyli dlaczego Hollywood nie jest dzielnicą stolicy
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Reklama
Reklama