– Kiedy człowiek ma 25 lat, a tyle właśnie miałem, wszystko wydaje się piękne – mówił. – Jeszcze kilka lat wcześniej śpiewałem banalne piosenki pop, zdarzało się, że i w barach. A tu nagle wyrażałem coś, co stało się credo całego pokolenia. Wystarczy sobie trochę pomóc i będzie nam łatwiej.
Bohater z Woodstock
Carlos Santana tak go wspominał: – Cockera z Woodstock zobaczyłem dopiero w filmie. Joe jest moim ulubionym wokalistą. Warto być z nim razem w studiu, bo to artysta z krwi i kości, o wielkim poczuciu humoru. Dlatego nagraliśmy razem „Little Wing".
Po Woodstock poszedł za ciosem. W 1969 r. nagrał rewelacyjny album „Joe Cocker!". Przez wiele lat był dla brytyjskiego wokalisty listem żelaznym. Płyty z lat 70. świadczą bowiem o artystycznym kompromisie, uleganiu presji komercjalizującego się rynku.
– Ten biznes jak żaden inny przypomina rollercoastera – tłumaczył. – Raz unosi nas szalony pęd, wyrzucamy ręce do góry, krzyczymy, śmiejemy się, innym razem czujemy, jakby z nas wypruwano flaki. Najgorsze były dla mnie lata 70. Najpierw musiałem przetrwać czas disco, potem punk. Były i kompromisy w moim artystycznym życiu. Przyznaję się do tego. Mam jednak nadzieję, że nie tylko z nimi kojarzy się moje nazwisko. Może nigdy nie odniosłem tak wielkiego sukcesu jak po debiutanckiej płycie. Myślę jednak, że mimo kilku gorszych albumów dochowałem wierności sobie. Mam nadzieję, że moja muzyka jest jak dobry obraz. Kiedy spojrzymy nań kolejny raz, zawsze odnajdziemy coś nowego, wartościowego.
Po kryzysie artystycznym w latach 70. odzyskał popularność dzięki piosenkom filmowym – „Up Where We Belong" z filmu „Oficer i dżentelmen" oraz „You Can Leave Your Hat On" z obrazu „Dziewięć i pół tygodnia". Od tego czasu wszystkie jego albumy, poczynając od „Unchain My Heart" (1987 r.), cieszyły się niesłabnącym powodzeniem.