Reżyser podkreśla aktualność i adekwatność dramatu Juliusza Słowackiego do obecnej sytuacji za naszą wschodnią granicą, ale odżegnuje się od publicystyki, czy stawiania diagnoz dziejowych. – Chciałbym – mówi – opowiedzieć o ludziach, którzy znaleźli się w konkretnym czasie historycznym. Jest on w ich życiu obecny. Najważniejsze są jednak dla mnie ludzkie namiętności, tragedie, niedopowiedzenia, kłamstwa. Wszystko to co buduje historię, ale o czym, po latach, oficjalnie się nie pamięta.
Zgodnie z tytułem fabuła dramatu zostanie utrzymana w konwencji snu. To właśnie w nim rozgrywa się tragiczny romans z krwawym i okrutnym polsko-ukraińskim konfliktem w tle. To w śnie pojawiają się zjawy, duchy i głoszone przez nie wyrocznie decydujące o losie bohaterów. Tomasz Cymerman dowodzi, że zarówno dawny konflikt między polskimi panamia ukraińskim chłopstwem, jak i sprawy społeczne, czy obyczajowe wiążące Polskę z Ukrainą, wciąż gdzieś w nas tkwią. Jego zdaniem, Juliusz Słowacki w „Śnie srebrnym Salomei" stawia pytania o kondycję naszego ducha i pokazanie tego, co ludziom w duszy gra jest najciekawsze dla realizatorów tej sztuki.
Hubert Sulima – autor adaptacji – podkreśla natomiast, że na scenie widzimy tylko skutki dramatycznych, historycznych wydarzeń. Ale wpływ każdej zawieruchy wojennej na życie zwykłych ludzi – jego zdaniem – jest i dziś odczuwalny, i godny pokazania, bo znamy go nawet z własnych, rodzinnych opowieści. Wciąż obserwujemy podobne wydarzenia. One są w nas, może trochę zakopane, poukrywane, ale one żyją.
– Bywa, że takie zdarzenia powracają do nas w koszmarach, dziwnych snach – dodaje Hubert Sulima – o których nie chcemy pamiętać po przebudzeniu.
Autorzy poznańskiego spektaklu przypominają również, że Słowacki w swoim najbardziej tajemniczym i kontrowersyjnym tekście wywraca na opak, to, co wiemy, albo myślimy, że wiemy, o nas i naszej historii. Jest przy tym bezwzględny, okrutny i niezwykle współczesny.