W tym roku wśród festiwalowych faworytów jest tajwański reżyser Hou Hsiao-hsien, który pokazał tu „Zabójczynię". Twórca, który dotąd zasłynął delikatnymi, współczenymi opowieściami o zwyczajnym życiu, tym razem cofnął się do IX wieku. W czasie panowania dynastii Tang młoda dziewczynka szkolona jest na zabójczynię. Film ma ogromny rozmach, piękne zdjęcia, dbałość o każdy szczegół scenaografii i kostiumu.
— Nie kręciłem filmu od siedmiu lat. W tym czasie wiele się zmieniło, pojawił się prężny i olbrzymi rynek chiński. Ja też musiałem dostosować się do tej nowej, dużej skali.
Ciekawe, że dokładnie odwrotnie postąpił Chińczyk Jia Zhang-ke. Autor mocnych filmów politycznych i społecznych o totalitarnym systemie, o nieliczeniu się z życiem ludzi, nędzy i korupcji tym razem pokazał... historię o miłości.
— Zdałem sobie sprawę, że nigdy dotąd nie opowiedziałem o uczuciach — przyznał w Cannes. — Sam chciałem się im przyjrzeć.
Jego „Mountains May Depart" zaczyna się od historii trójkąta. Dwóch mężczyzn rywalizuje ze sobą o miłość dziewczyny. Jeden z nich, zamożny przemysłowiec, staje się mężem Tao, drugi, skromny robotnik, opuszcza miasteczko na zawsze. Jia Zhang-ke będzie śledził ich losy przez lata. Małżeństwo się rozpadnie, kobieta zostanie sama, bo mąż zabierze jej synka do Szanghaju, a potem do Australii. Z kolei drugi mężczyzna, mimo zapewnień, że nigdy tego nie zrobi, wróci do starego domu z żoną i maleńskim dzieckiem. Ciężko chory na raka. To Tao da mu pieniądze na kosztowne leczenie.