Pierwsza jest z pozoru prosta: utwór obowiązkowy, walc Chopina. Uczestnicy muszą zagrać jeden z pięciu umieszczonych w regulaminie. Każdy jest niezbyt długi, a daje możliwość efektownego zaprezentowania umiejętności. I to właśnie młodych pianistów gubi.
Dwudziestolatki nie wiedzą, jak się walca tańczy, nie słuchają takiej muzyki. Jest dla nich bibelotem z zamierzchłej epoki, który ma ładnie błyszczeć. Zamieniają więc pełne elegancji walce Chopina w kaskadę perlistych dźwięków, granych w oszałamiającym tempie. Sądzą, że im szybciej, tym lepiej, że walc polega na nieustannym wirowaniu.
A przecież walc to nie tylko szaleńcze obroty, to także posuwisty ruch. Taniec sprzyjał zalotnym spojrzeniom i westchnieniom, nucony po balu przywoływał wspomnienia. To wszystko Chopin zapisał w nutach, a gdyby ktoś zechciał się w nie naprawdę zagłębić, odnalazłby w nich też polskiego oberka.
Regulamin nie przewiduje nagrody za najlepsze wykonanie walca, na szczęście, bo chyba nie byłoby jej komu przyznać, choć szlachetny wyjątek uczynił nasz Szymon Nehring. Jest za to nagroda za najlepszego poloneza. I tu ujawnili się kandydaci do jej zdobycia, choć niezbyt liczni.
Ci, którzy wybrali Poloneza As-dur, jego dumę utożsamiają z koniecznością grania maksymalnego forte, i to jest błąd niemal każdej usłyszanej dotąd interpretacji. Z kolei w Andante spianato i Wielkim Polonezie As-dur wytworność stylu brillant trzeba wpleść w taneczny rytm. Umiała to ładnie zrobić Rosjanka Galina Czistiakowa, ale także Chińczyk Qi Kong, który cały występ napełnił słowiańskim liryzmem. Dramatycznego Poloneza fis-moll najciekawiej przedstawił Krzysztof Książek, dodając zestaw mazurków z urzekającym bogactwem brzmień.