Reklama

Wenecja 2016: Złotego Lwa wygrał Filipińczyk Lav Diaz

Festiwal wygrał Filipińczyk Lav Diaz. To świetna, odważna decyzja, która wspiera oryginalną sztukę filmową.

Aktualizacja: 11.09.2016 19:01 Publikacja: 11.09.2016 17:22

Lav Diaz ze Złotym Lwem, którego otrzymał za film „The Woman Who Left”

Lav Diaz ze Złotym Lwem, którego otrzymał za film „The Woman Who Left”

Foto: PAP

Barbara Hollender z Wenecji

Jury obradujące pod przewodnictwem Sama Mendesa uhonorowało Złotym Lwem film Lava Diaza „The Woman Who Left". Filipińczyk konsekwentnie uprawia skupione, niespieszne kino. Znak szczególny? Jego film „Z tego, co było, po tym, co było", zdobywca Złotego Lamparta w Locarno sprzed dwóch lat, trwał pięć i pół godziny. Wenecki zwycięzca – cztery.

– W sztuce cenię wolność, nie liczę czasu – mówi Diaz.

„The Woman Who Left" to historia nauczycielki, która niesłusznie skazana za morderstwo, wychodzi z więzienia po trzydziestu latach, gdy do zbrodni przyznaje się prawdziwa zabójczyni. Diaz zaproponował opowieść o zemście i przebaczeniu. Porywającą, wciągającą, pełną cierpienia i empatii dla człowieka, który stracił całe życie i teraz próbuje zmierzyć się z losem, uporządkować co się da.

Film Diaza jest też diagnozą stanu filipińskiego społeczeństwa. – Nasz system polityczny jest dysfunkcjonalny – twierdzi reżyser. – Próbowałem pokazać ludzi opuszczonych, wyrzuconych na margines.

Reklama
Reklama

„The Woman Who Left" to czarno-biały, niemal paradokumentalny zapis życia. O rzeczywistości wprost opowiada też Pablo Larrain w nagrodzonej za scenariusz Noaha Oppenheima „Jackie".

Znany chilijski reżyser sięgnął po wydarzenia z 1963 roku, gdy zastrzelony został prezydent John. F. Kennedy. Ale opowiedział o jego żonie, która przeżyła tragedię, a jednocześnie zdała sobie sprawę, że na niej spoczywa obowiązek zadbania o pamięć o prezydencie. Lorrain zaproponował ciekawy film o formowaniu mitu. A Natalie Portman stworzyła jako Jacqueline Kennedy wybitną kreację.

Gry z fikcją

Filmy zakorzenione w rzeczywistości stanowiły jednak w konkursie absolutną mniejszość. Przeważały gry między rzeczywistością a fikcją. Najdobitniej zabrzmiały one w intrygującym, uhonorowanym Srebrnym Lwem, filmie Toma Forda „Nocturnal Animals".

Znany kreator mody, który kilka lat temu zaskoczył „Samotnym mężczyzną", znów opowiedział o samotności i o konsekwencjach wyborów, jakich dokonujemy. Młoda, świetnie prosperująca zawodowo kobieta musi tu rozliczyć się z własnym życiem, może z krzywdą, którą kiedyś wyrządziła mężowi-pisarzowi, odrzucając jego miłość. I zdać sobie sprawę z ceny, jaką sama za to zapłaciła.

Pisarze pojawili się i w innych filmach festiwalu. Bohater „Honorowego obywatela" Mariano Cohna i Gastona Duprata jest argentyńskim laureatem Nagrody Nobla (którego nigdy nie było). Jego powrót do rodzinnego miasteczka stanowi pretekst do rozliczenia się z kolejnym mitem – z tęsknotą za krainą dzieciństwa. To, co miało się stać sentymentalną podróżą, zamienia się w rozczarowanie. Jurorzy docenili w tej roli Oscara Martineza.

Pytanie o rolę fikcji i o budowanie życia na kłamstwie towarzyszy też François Ozonowi we „Frantzu", gdzie po I wojnie młody Francuz zjawia się u niemieckiej rodziny. Przedstawia się jako przyjaciel ich syna, który zginął na froncie. Staje się dla niej niemal jego substytutem. A on przyjechał po przebaczenie – zabił Frantza w czasie bitwy i znalazł w kieszeni jego munduru list do narzeczonej (nagroda za debiut dla Pauli Beer). Tylko ona zna tę tajemnicę, ale, jak mówi ksiądz: „Komu potrzebna jest prawda?".

Reklama
Reklama

Tegoroczny festiwal była najciekawszy od kilku lat. Przyniósł szeroki przegląd możliwości dzisiejszego kina: filmy eksperymenty, jak ten Lava Diaza, lub wygwizdane przez publiczność, a nagrodzone przez jury „Bad Batch" Any Lily Amirpour czy „Untamed" Amata Escalante. Był też z jednej strony „Raj" – rozliczenie z nazizmem i nacjonalizmem wyróżnionego za reżyserię Andrieja Konczałowskiego, a drugiej – uroczy musical parodiujący dawny styl – „La La Land" Damiena Chazella.

Mistrzowie rozczarowują

Problemem są dla selekcjonerów mistrzowie. Na każdym festiwalu czeka się na ich filmy. W tym roku wydarzeniem miały się stać projekcje „Voyage of Time: Life's Journey" Terrence'a Malicka czy pierwszej od blisko dziesięciu lat fabuły Emira Kusturicy „On the Milky Way". Ale tak czasem bywa: oczekiwania są wielkie, a zawód... jeszcze większy.

Dokument Malicka – historia ziemi od jej powstania aż do dziś – to próba dotknięcia metafizyki, z której tajemniczy artysta nie wyszedł obronną ręką. W kiepskiej formie wrócił do kina Emir Kusturica. Jego film dzieje się w małej wsi, podczas wojny bałkańskiej. Niby to pean na cześć miłości w trudnych czasach, jednak wszystko rozmywa się w wojnie pokazanej jak w grze komputerowej. Rozczarował też Wim Wenders w nudnych, pretensjonalnych „Pięknych dniach Aranjuesa".

Taka jest jednak właśnie specyfika festiwali. Czasem mistrzowie zawodzą, a objawiają się nowe indywidualności. Skromny Filipińczyk z siwiejącymi, długimi włosami albo wzięty kreator mody, który z wybiegu przeniósł się do filmu.

Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Kultura
1 procent od smartfona dla twórców, wykonawców i producentów
Patronat Rzeczpospolitej
„Biały Kruk” – trwa nabór do konkursu dla dziennikarzy mediów lokalnych
Kultura
Unikatowa kolekcja oraz sposoby jej widzenia
Patronat Rzeczpospolitej
Trwa nabór do konkursu Dobry Wzór 2025
Reklama
Reklama