Jeszcze jesienią ubiegłego roku miał przyjechać do Polski na kolejny występ. Niestety, wylew i operacje będące jego wynikiem przerwały jego imponującą artystyczną działalność. Dziś wiemy, że ostatni koncert w Polsce dał wiosną 2016 roku we Wrocławiu. 92-letni Stanisław Skrowaczewski zadyrygował wówczas monumentalną VII Symfonią Antona Brucknera (ponad 70 minut muzyki bez przerwy), tworząc z orkiestrą Narodowego Forum Muzyki kreację na najwyższym poziomie.
W życiorysie Stanisława Skrowaczewskiego, urodzonego w 1923 roku we Lwowie, dwa fakty mają znaczenie. Należał do pokolenia, na którego biografii piętno wycisnęła wojna. I był chyba pierwszy, który tak zdecydowanie skorzystał z szansy, jaką dawała popaździernikowa odwilż i z końcem lat 50. postanowił działać z drugiej strony żelaznej kurtyny. Dzięki temu stał się artystą światowego formatu, choć na wiele lat zapomnieli o nim polscy dziennikarze i krytycy w PRL.
Muzyka pojawiła się w jego życiu bardzo wcześnie, już jako czterolatek grywał na fortepianie, w wieku 7 lat skomponował pierwszy utwór. Była to uwertura, w której, jak przyznał po latach, można było doszukać się wpływu Mozarta i Haydna, którymi wówczas się zachwycał.
U progu dorosłości myślał jednak o karierze pianistycznej. Zresztą poważne występy, solowe i z orkiestrą, dawał już jako nastolatek w połowie lat 30. W czasie wojny podczas bombardowania doznał jednak kontuzji obu dłoni, co przekreśliło wcześniejsze marzenia. Wybrał więc studia dyrygenckie i kompozytorskie. Jako dyrygent rozpoczął pracę we Wrocławiu, w Katowicach i Krakowie, w 1956 roku został zaś dyrygentem Filharmonii Narodowej.
W życiu artysty często odgrywa ważną rolę szczęśliwy traf i choć nie zastąpi on talentu popartego, może jednak pomóc. Tak stało się w przypadku Stanisława Skrowaczewskiego. W 1956 roku wygrał międzynarodowy konkurs dyrygencki w Rzymie, dwa lata później zaś przyjechał do Polski legendarny dyrygent George Szell i zaprosił go do Cleveland na koncerty z tamtejszą orkiestrą, jedną przecież z najlepszych na świecie.