Donald Tusk zachęca Polaków do powrotu do kraju. Jest problem, bo rodzice wracają z zagranicy z dziećmi, które nie odnajdują się w polskiej szkole. Co pani zrobi, by im pomóc?
To bardzo ważne zagadnienie. Trzeba myśleć zarówno o organizacji edukacji polskich dzieci przebywających za granicą, tych, które po kilku latach pobytu w innym systemie edukacji tu wracają, ale także być otwartym na dzieci obywateli innych państw przebywających w Polsce. Nasz system edukacji musi być coraz bardziej otwarty na świat. Potrzebne są tu rozwiązania systemowe pomagające dzieciom migrujących po świecie rodzin.
Bon edukacyjny ma zbliżyć funkcjonowanie publicznych szkół do niepublicznych, skoro to rodzice będą decydować, której szkole płacą za naukę?
W pewnym sensie można tak powiedzieć. Oświata niepubliczna ma trwałe miejsce w naszym systemie. Być może niektóre szkoły publiczne będą chciały zmienić swój status na niepubliczne. Choć znam też przypadki odwrotne. Z moich doświadczeń wynika, że jednak buty oświaty publicznej są mniej wygodne od niepublicznej. Szkoły niepubliczne mają więcej swobody.
Jak duży wpływ na podejmowane przez panią w ministerstwie decyzje będzie miał mąż Aleksander Hall, konserwatywny polityk i publicysta?
Zanim poznałam męża, zdążyłam zostać jednym z liderów środowiska oświaty niepublicznej na Wybrzeżu, założyłam pierwszą i myślę, że jedną z najlepszych niepublicznych szkół średnich w Gdańsku – Gdańskie Liceum Autonomiczne. Parę lat nią zarządzałam i dopiero poznałam męża. Zaczęłam identyfikować się z jego poglądami, pomagać mu politycznie.
Nie będzie się pani radziła męża?
Myślę, że znam się trochę lepiej na oświacie niż mój mąż. Natomiast w sprawach polityki zagranicznej na pewno bym się go radziła.
Czy nie uważa pani, że pani karierze zawodowej na pewnym etapie życia pomogło wsparcie ks. prałata Henryka Jankowskiego?
Bezsprzeczne są jego zasługi przy powoływaniu zakładanej przeze mnie szkoły. Ks. Jankowskiego poznałam wiosną 1989 roku. Przyszłyśmy do niego z koleżanką jako przedstawicielki grupy osób zainteresowanych stworzeniem liceum i założeniem fundacji, która będzie je prowadziła. Szukały ludzi, którzy będą się z tą ideą identyfikować. W ten sposób trafiłam do ks. Jankowskiego. Uznał, że warto nam pomóc. Myślę, że to, iż był jednym z członków założycieli Gdańskiej Fundacji Oświatowej, pomogło. Bo trudno było zarejestrować szkołę. Pierwszy raz po korytarzach tego ministerstwa chodziłam właśnie wiosną 1989 roku z dokumentami. Ks. Jankowski pomagał przez swoje kontakty. Przyjechał spotkać się z ówczesnym ministrem Fisiakiem – było to przed powołaniem rządu Mazowieckiego. Poprosił, by usprawnić rejestrację szkoły. Później pomógł znaleźć budynek dla liceum.
Darzy pani ks. prałata Jankowskiego szacunkiem?
Tak. Ks. Jankowski jest dla mnie trochę jak rodzina. Mam świadomość jego różnych wad, znanych i szeroko opisywanych. Ale nawet jak nasi rodzice robią coś, co niekoniecznie jest powodem do chwały, i chcielibyśmy, by lepiej wypadli czy coś inaczej powiedzieli, to nadal są dla nas bliskimi ludźmi. Chcę podkreślić, że cenię ks. Jankowskiego jako człowieka wrażliwego, umiejącego pomóc w trudnych sytuacjach. Przykład: uczniowi w klasie maturalnej umiera ojciec, jedyny żywiciel rodziny. Ksiądz natychmiast znajduje sponsorów, którzy fundują stypendium. Gdy w pożarze w hali Stoczni Gdańskiej ucierpiało wielu uczniów, wtedy też ksiądz zaangażował się w pomoc w ich leczeniu. Pomógł także mnie, kiedy byłam w trudnej sytuacji. W początkach działania szkoły kolejno umierały mi najbliższe osoby. Moja matka, mąż. To duży cios. Zarządzałam szkołą. Miałam 1,5-roczne najmłodsze dziecko. Ks. Jankowski umiał mnie wesprzeć w takich zwykłych, ale trudnych bytowych sprawach.