[b][link=http://blog.rp.pl/janke/2009/08/11/dwor-potakiwaczy-w-po-i-pis/]skomentuj na blogu[/link][/b]
"Uważam, że ona (PO – przyp. IJ) była 'obywatelska' na początku, kiedy byłem jej przewodniczącym a dzisiaj to nic nie znaczący przymiotnik. Zmieniła się w typową partię wodzowską. Pamiętam dobrze, jak Donald Tusk, opuszczając Unię Wolności mówił: Zakładamy Platformę po to, żeby nikt z Warszawy nie ustalał nam list wyborczych. I co dzisiaj robi? Siedzi w Warszawie i ustala te listy. Kiedy szefowałem PO, mieliśmy system prawyborów. Mieliśmy wtedy taką ideę, żeby zrobić z Platformy partię w amerykańskim stylu, w której to szeregowi działacze, sympatycy decydują, kto ma reprezentować ją w parlamencie, radzie miasta, czy wyborach prezydenckich. Na początku nawet to funkcjonowało. Śmiem twierdzić, że gdyby nie prawybory to w polityce nigdy nie zaistniałoby wielu polityków Platformy, takich chociażby jak Zbigniew Chlebowski".
Płażyński twierdzi, że fakt, iż Tusk zrezygnował z prawyborów degeneruje partię. "W modelu wodzowskim o tym, kto ma być kandydatem partii w jakichkolwiek wyborach, decyduje szef partii i regionalni baronowie. Siłą rzeczy jeśli więc człowiek myśli o partyjnym awansie, o starcie do Sejmu, to musi do tych szefów chodzić, schlebiać im. Tworzy się taki dwór potakiwaczy (...) w końcu zaczyna obowiązywać w partii taka zasada, że jeśli chcesz w partii awansować, to należy siedzieć cicho i zgadzać się z przewodniczącym".
Płażyński mówi, że te same zasady obowiązują dziś i w PiS, i w PO. To niestety prawdziwe i smutne stwierdzenie. Smutne jest też to, że powstały mechanizmy, które ludzi myślących niezależnie wyrzucają za burtę. A ci wyrzuceni, choć mówią rozsądnie, nie są w stanie przebić się ze swoim głosem i wyjść z marginesu. Bo niestety trudno uwierzyć, by Maciej Płażyński, o którym mówi do rzeczy, był w stanie rozbić dwa czołgi pod nazwą PiS i PO.