I po kilku-kilkunastu minutach zdaję sobie sprawę, że jestem indoktrynowany. Że ludzie nazywający się dziennikarzami i publicystami nie mają mi na celu powiedzieć jak wygląda sytuacja, wyjaśnić, dlaczego tak, a nie inaczej, ale wyłącznie wmówić mi, jak być powinno. Jaki powinien być idealny – ich zdaniem – świat.
Zacznijmy od strony 2. Rząd polski w ONZ głosował przeciw uchwale, że „dostęp do czystej wody jest prawem człowieka”. Dla każdego rozsądnego człowieka to decyzja racjonalna, bo poważne potraktowanie takiej uchwały będzie oznaczało, iż państwo, które swojemu obywatelowi tego zapewnić nie będzie mogło (albo – co ważniejsze - nie będzie chciało, bo uzna, że sam powinien zadbać o wybudowanie sobie studni lub o zbudowanie wodociągu, choćby i wspólnie ze sąsiadami), okaże się zbrodniarzem łamiącym prawa człowieka. Już wyobrażam sobie sankcje wobec Sudanu i Stanów Zjednoczonych, za to, że nie zagwarantowały swoim obywatelom „prawa do czystej wody”… Co na to ideolog z „Gazety Wyborczej”? Oczywiście jest za nowym „prawem człowieka”, choć sam przytacza argumenty, jak pomysł to absurdalny. Dlaczego więc jest za? Dość jawnie się do tego przyznaje: chodzi o to, aby „wywierać nacisk – na początek moralny a potem może i prawny” na suwerenne dotąd w tej dziedzinie rządy. Bo – jak pisze ideolog – to ograniczenie suwerenności, ale zasadne. Pogratulować szczerości. Niedawno dość popularny był pogląd, że ciepła woda w kranie jest ważniejsza od suwerenności państwowej. Teraz okazuje się, że temperatura nie ma znaczenia, że wystarczy woda czysta. Coraz tańsza ta polska suwerenność.
Kolejny ideolog, tym razem na stronie 18. Mirosław Czech pisze program dla polskiego Episkopatu (to już kolejny głos w „Gazecie”, suflujący biskupom, jaki powinien być Kościół, wcześniej swoje propozycje złożył Witold Gadomski). Problem z Czechem jest stale ten sam – zanim dojdzie do diagnozy, zafałszowuje obraz rzeczywistości. Wedle byłego polityka Unii Demokratycznej, Unii Wolności i Partii Demokratycznej (czyżby tam się nauczył sztuki argumentacji?) „Kościół nieprzytomnie angażuje się po stronie PiS”, „bezprzykładnie angażował się na rzecz Kaczyńskiego”. I dodaje, że PiS jest partią religiancką, której programem jest wyłącznie odwołanie się do sacrum.
Są na pewno czytelnicy „Gazety”, którzy łykną te bzdety bez mrugnięcia okiem – to ci, dla których „Gazeta” jest nową ewangelią, a Mirosław Czech św. Janem. Ale są też tacy, który przypomną sobie, jak w kampanii wyborczej politycy PO przyjmowani byli przez biskupów, ile energii w poparcie Bronisława Komorowskiego włożył choćby apb Życiński – i ten głos publicznie było słychać chyba najwyraźniej i najbardziej jednoznacznie. Są też tacy czytelnicy „GW”, którzy przypomną sobie, jak abp Michalik (uważany przez Czecha za stronnika PiS) w sposób nieco bardziej zawoalowany – ale wystarczająco jasny – dał do zrozumienia, że będzie głosował na Marka Jurka. Powtarzam: nie na Jarosława Kaczyńskiego, ale na Marka Jurka.
Nie chcę przez to powiedzieć, że PiS nie mógł liczyć na wsparcie części duchowieństwa, ale chcę zwrócić uwagę, że ewangelista z „Gazety Wyborczej” celowo przemilcza te fakty, specjalnie fałszywie przedstawia rzeczywistość. Czech nie chce pamiętać o nagłaśnianych w mediach rekolekcjach klubu parlamentarnego PO, nie chce przypominać, że to Platforma, a nie PiS, postawiła na czele pewnej ważnej publicznej instytucji bliskiego sobie duchownego. Nawet nie chcę myśleć, co Czech by napisał, gdyby uczyniła coś takiego partia Jarosława Kaczyńskiego. Ale nie uczyniła, wręcz odwrotnie – pamiętam, jak prominentny poseł PiS na sali sejmowej darł rozłożone tam kopie listu biskupa, który wzywał do umocnienia prawnej ochrony życia. Pamiętam, jak Jarosław Kaczyński oprotestował utrwalenie obecnych przepisów aborcyjnych w Konstytucji, jak wypychał ze swojej partii Marka Jurka i nie chciał się z nim pojednać nawet po śmierci swojego brata.