J. był jednym z 17 oskarżonych w tzw. aferze budowlanej. Usłyszał cztery zarzuty związane z przekroczeniem uprawnień i działaniem na szkodę miasta oraz niektórych firm budowlanych, a także faworyzowaniem innych podczas realizacji kluczowych dla Gorzowa Wielkopolskiego inwestycji – budowy trasy średnicowej czy modernizacji drogi krajowej nr 22. Prezydent miał m.in. zapłacić jednemu z przedsiębiorstw 200 tys. zł za prace, które nie zostały wykonane. Według prokuratury J. był gwarantem funkcjonującego w mieście układu towarzysko-biznesowego.
Sąd uznał go za winnego trzech z czterech stawianych mu zarzutów i orzekł karę sześciu lat więzienia. Wyrok nie jest prawomocny, a prezydent najpewniej się od niego odwoła.
Przed sądem przekonywał, że jest niewinny. Z „Rz" nie chciał rozmawiać. Przez asystentkę przekazał w piątek, że wyroku nie komentuje. Najpewniej też nie odejdzie ze stanowiska. – W świetle prawa pan prezydent nadal może pełnić obowiązki – podkreśla Irena Sancewicz, asystentka J.
– To skandal – mówi Sebastian Pieńkowski, jeden z liderów gorzowskiego PiS. – Gdyby prezydent miał choć trochę honoru, odszedłby ze stanowiska.
Pieńkowski przyznaje, że jego ugrupowanie rozważy wniosek o referendum w sprawie odwołania J. – Nie wiem jednak, czy takie rozwiązanie przyniosłoby skutek. Ostatnie wybory prezydent wygrywał już w pierwszej turze. Jego zwolenników nie zraziły prokuratorskie zarzuty – przypomina.