W zależności od osoby?
I od momentu. Przez długi czas komandosi znajdowali się pod wpływem rodzin. Często komunistycznych, o żydowskich korzeniach. Stawiali na ulepszenie tego, co jest, na socjalizm z ludzką twarzą. Ale pod wpływem tego, co się działo, ich postawy zaczęły ewoluować. To się zaczęło z „Dziadami”. Oni przecież jak diabeł święconej wody bali się wcześniej takich określeń, jak „siły narodowe”, „naród”, ze sceptycyzmem podchodzili do Kościoła. Szybko zdali sobie jednak sprawę, że jeżeli chce się walczyć o wolność, patriotyzm, odwoływanie się do wartości narodowych jest niezwykle istotne. Szczególnie w kraju opanowanym przez komunistów. Władza, która jeszcze niedawno była swoja, stała się wtedy dla nich czymś wrogim, nienawistnym.
Kiedy dokonał się ten przełom w myśleniu?
Być może po zdjęciu „Dziadów”, być może już w aresztach śledczych. Nie wiadomo. Prawdopodobnie każdy z tych ludzi wskazałby inny moment. To było bardzo indywidualne. Na pewno nie da się jednak tego przedstawić tak, jak czyni to część ich wrogów, że byli to jacyś narodowi nihiliści, którzy włączyli się we frakcyjną walkę w PZPR. Nie wykluczam, że elementy takiego myślenia były obecne, ale nie był to na pewno czynnik dominujący.
Marzec na świecie, a coraz częściej w Polsce, przedstawiany jest przez pryzmat antysemityzmu. Dlaczego?
Wątek ten wzbudza wielkie zainteresowanie szczególnie w środowiskach pomarcowej emigracji oraz wśród Żydów, głównie w USA i Europie Zachodniej, ale również wśród osób żydowskiego pochodzenia, które zdecydowały się pozostać w Polsce. Dla nich symbolem tego, co się stało w 1968 roku, jest antysemityzm. Takie przedstawianie sprawy prowadzi często do zupełnego pomieszania pojęć. W jednej z gazet ukazał się artykuł pt. „Marcowy Umschlagplatz”. To jest po prostu niesmaczne. Holokaust to wielka tragedia. Zagłada milionów, ludobójstwo na rzadko spotykaną skalę. Marzec to zupełnie inny kaliber. Tu ludzi wyrzucano z partii, pracy, wielu z nich zdecydowało się na emigrację. Ale nie wyjeżdżali w bydlęcych wagonach i na końcu nie czekała na nich rampa i komory gazowe. Wyjeżdżali ekspresami do Paryża i Wiednia.
Adam Michnik napisał, że po władzę sięgnęli wówczas ludzie ubrani w „w mundur ułański z ryngrafem na piersi”. Czy rzeczywiście ożywiły się wówczas tradycyjne polskie, katoendeckie demony? Moczar, komunistyczny bojowiec o mieszanym pochodzeniu, chyba jest daleki od endeckiego wzorca?
W tym sensie zgoda. Instrumentalne traktowanie antysemityzmu miało miejsce. Ale bywało różnie. Część z tych, którzy używali w 1968 roku antysemickiej retoryki, rzeczywiście była przekonana, że „Żydki są odpowiedzialne za całe zło” i że Polska powinna być tylko dla Polaków.
Takie poglądy w partii komunistycznej? Jeżeli występowało parcie na stanowiska, to chyba tym ludziom było wszystko jedno, czy zajmują je Żydzi, Łotysze czy Chińczycy? Trzeba było usunąć jakąś grupę i odwołano się do określonych resentymentów.
Znowu myślę, że wszystko zależało od poszczególnych ludzi. To był klasyczny antysemityzm bez Żydów. W 30-milionowej Polsce było wówczas 30 tys. osób żydowskiego pochodzenia. Czyli śladowa ilość. Natomiast w pewnych instytucjach, wydawnictwach, na uczelniach, w Związku Literatów, mediach rzeczywiście można było się dopatrywać owej „nadreprezentacji” osób pochodzenia żydowskiego. Nikt nie będzie walczyć o stanowisko obsługującego betoniarkę na budowie. Ale już dyrektor programowy telewizji to jest posada. Redaktor naczelny gazety to jest posada. Oczywiście więc zwykłe przejmowanie stanowisk określano jako „polonizację tych instytucji”. Poza tym antysemickie hasła zostały również podchwycone poza partią.
Kim byli ludzie, którzy wyjechali z Polski? W romantycznej wersji wydarzeń 1968 roku jawią się jako męczennicy, intelektualiści odprowadzani na Dworzec Gdański przez kondukty żałobne złożone z przyjaciół. Czy wszyscy ci ludzie byli święci?
Zacznijmy od tego, że wbrew legendzie to była najmniej liczna fala emigracji żydowskiej z powojennej Polski. Wyjechało niemal 15 tys. osób. Znacznie mniej niż w latach 40. i w drugiej połowie lat 50. Wśród tych, którzy wyjechali w roku 1968, było bardzo wielu ludzi z wyższym wykształceniem, ale również co najmniej kilkaset osób, które w okresie stalinowskim pracowały w aparacie bezpieczeństwa, Głównym Zarządzie Informacji Wojska Polskiego, prokuraturze wojskowej, sądownictwie czy cenzurze. W rozmaitych zbrodniczych i nieciekawych instytucjach.
Najbardziej znaną z nich jest chyba Helena Wolińska?
Tak, i podobnie jak ona wielu z tych ludzi nigdy nie odpowiedziało za swoje zbrodnie. Bardzo niewielu wyjeżdżało zresztą jako funkcjonariusze SB, wywiadu i innych podobnych instytucji. Pracowali w nich na ogół do 1955, 1956 roku. Wyjeżdżali więc już jako pracownicy UW, Komitetu ds. Radia i Telewizji, PIW, Polskiego Radia, prasy czy jakiejś uczelni. Trzeba by wykonać gigantyczną pracę, żeby sprawdzić, co każdy z tych ludzi robił na przykład w roku 1948. Często więc mamy do czynienia z sytuacją, że w antysemickiej atmosferze odwołano ze stanowiska jakiegoś naukowca, a nie wiemy, że ten człowiek w okresie stalinowskim zapisał koszmarną kartę. Te sprawy nie zawsze były czarno-białe. Jeden człowiek mógł najpierw być zbrodniarzem, a później sam paść ofiarą haniebnych praktyk.
Chciałbym w tym miejscu zapytać o osobę, która w środowisku „Gazety Wyborczej” cieszy się dziś sporą popularnością – Wojciecha Jaruzelskiego. Co on robił w 1968 roku?
To jest ważna cezura w jego życiorysie. W kwietniu 1968 roku, gdy Edward Ochab, przewodniczący Rady Państwa, podał się do dymisji, zastąpił go Marian Spychalski. Zwolnione z kolei przez niego stanowisko ministra obrony narodowej objął Jaruzelski. Do kwietnia jako szef sztabu Wojska Polskiego uczestniczył zaś w spotkaniach ścisłego kierowniczego gremium, gdzie podejmowano rozmaite – delikatnie mówiąc, nieładne – decyzje personalne. Później jako minister podpisywał rozkazy pozbawiające stopni wojskowych osoby, które wyjechały z Polski po 1968 roku.
Czym więc był Marzec? Rewolucją czy epizodem? Czy to ważna data?
Zawsze powtarzam, że powinniśmy mówić nie o Marcu, ale o marcach. Nie powinniśmy mimo wszystko łączyć porachunków na szczytach partii komunistycznej z wolnościowym zrywem polskiej młodzieży. 1968 rok to ważna data w życiorysach nie kilkudziesięciu osób ze środowiska komandosów, ale kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Uczestników strajków, protestów i rozmaitych manifestacji. To kluczowe wydarzenia dla ówczesnej polskiej inteligencji dużych miast. Wtedy ludzie z bliska zobaczyli ohydę systemu i otwarcie się jej sprzeciwili. Doświadczenie to okazało się bardzo ważne w latach 1970, 1980, a wreszcie 1989. Nie zapominajmy jednak i o drugiej grupie bohaterów tamtych wydarzeń. Młodych komunistach, którzy poszli w górę kosztem usuniętych ze stanowisk starych towarzyszy. Dla nich to również był przełom. Często na zdobytych wtedy posadach doczekali końca PRL. Dopiero wtedy zastąpiła ich kolejna fala działaczy, tym razem już w SLD. Ludzi jeszcze młodszych, urodzonych już po wojnie.
prof. Jerzy Eisler specjalizuje się w najnowszej historii Polski. Marcem zajmuje się od wielu lat. Wydał między innymi „Marzec 1968. Geneza — przebieg — konsekwencje” (Warszawa 1991) oraz „Polski rok 1968” (Warszawa 2006).