Za osiem lat staną farmy na morzu

Maciej Stryjecki, założyciel i prezes Fundacji na rzecz Energetyki Zrównoważonej

Publikacja: 14.11.2012 00:01

Za osiem lat staną farmy na morzu

Foto: ROL

Kiedy na polskim Bałtyku zakręcą się pierwsze wiatraki?

Maciej Stryjecki:

Chciałbym, aby to nastąpiło jak najszybciej, ale niestety to nie jest takie proste. Dziś jesteśmy dopiero na początku zarówno tworzenia warunków prawnych umożliwiających realizację tego typu inwestycji, jak i przygotowania pierwszych projektów. W Polsce ani przygotowanie, ani wdrażanie zmian prawnych nie następuje z miesiąca na miesiąc. To raczej kwestia lat, zwłaszcza jeżeli zmiany nie dotyczą spraw z pierwszych stron gazet, a przemysł morski wciąż takim tematem nie jest. Również przygotowanie i realizacja inwestycji energetycznych, zwłaszcza takich, których koszt przewyższa klika, a nawet kilkanaście miliardów złotych, w polskich warunkach to proces wieloletni. A tu dodatkowo mówimy o inwestycjach zlokalizowanych na morzu, których nikt w naszym kraju jeszcze nie przeprowadzał. Jeżeli jednak wszystko pójdzie dobrze, w roku 2020 będziemy mieli pierwsze krajowe farmy wiatrowe na morzu.

Minister ds. gospodarki morskiej mówi, że wydał już 16 pozwoleń na wznoszenie morskich farm wiatrowych, a operator – warunki przyłączenia dla ponad 2 GW. Dlaczego więc tak długo będą przygotowywane pierwsze inwestycje?

Pozwolenia na wznoszenie konstrukcji na morzu, które wydaje minister ds. gospodarki morskiej, to dopiero pierwszy, najłatwiejszy etap przygotowania morskiej farmy wiatrowej. Mimo swojej nazwy nie daje ono prawa do zbudowania farmy, a jedynie pozwala na korzystanie ze wskazanego obszaru morskiego, by móc przygotować, zrealizować, a później eksploatować taką inwestycję. Po otrzymaniu tego pozwolenia inwestor musi kolejno uzyskać: warunki przyłączenia do sieci, decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach dla farmy i kabla przyłączeniowego, decyzje lokalizacyjne dla kabla na lądzie i morzu oraz pozwolenie na budowę.

Przed uzyskaniem decyzji środowiskowych niezbędne jest wykonanie skomplikowanych, bardzo kosztownych i trwających nawet dwa lata badań środowiska morskiego. Z kolei przed uzyskaniem pozwoleń na budowę trzeba wykonać dokładne badania geotechniczne dna morskiego i projekt, co może zająć następne dwa lata. Każda z wymienionych procedur administracyjnych może trwać nawet rok. A do tego jeszcze trzeba uzyskać finansowanie na kwotę nawet kilkunastu miliardów, zakontraktować dostawę wszystkich urządzeń, i to na dwa–trzy lata przed rozpoczęciem budowy, bo taki jest czas organizacji dostaw i tworzenia zaplecza logistycznego. No i robi nam się siedem–dziewięć lat. Jak wszystko dobrze pójdzie, bo trzeba pamiętać, że mówimy o działaniach na otwartym morzu, których znaczącą większość możemy wykonywać tylko przy dobrej pogodzie, a to czynnik mało przewidywalny.

Kilkanaście miliardów złotych, dziewięć lat przygotowań, mnóstwo niepewności – komu potrzebne jest takie ryzyko? Kto jest na tyle  zdeterminowany, by realizować takie inwestycje? Nie lepiej wybudować elektrownię węglową lub wiatraki na lądzie?

Do tej pory wybudowano w Europie elektrownie dające w morskiej energetyce wiatrowej moc prawie 4500 MW, a kolejne o mocy prawie 4000 MW sa w fazie budowy. Są więc kraje i inwestorzy, którzy uważają, że warto. W Polsce kilkunastu inwestorów złożyło 60 wniosków o wydanie pozwoleń lokalizacyjnych, a wśród nich największe krajowe i międzynarodowe koncerny energetyczne. Oczywiście warto się zastanowić, jakie im przyświecają motywy. Po pierwsze, nasza cywilizacja stoi przed ogromnym wyzwaniem przemodelowania gospodarki z zasilania paliwami kopalnymi na zasilanie alternatywnymi źródłami energii. Energii elektrycznej potrzebujemy i będziemy potrzebować. Paliwa kopalne nie są niewyczerpalnym źródłem energii i mimo że dziś zwiększają się możliwości techniczne wydobycia ropy i gazu, odkrywane są nowe złoża, to i tak kiedyś one się wyczerpią. A to oznacza konieczność szukania i wdrażania rozwiązań alternatywnych. Poza tym w czasach, kiedy dostęp do paliw stał się jednym z głównych czynników geopolityki, a decyzja jednego kraju pozwalała na odcięcie innych krajów od źródeł energii, odpowiedzialni politycy doszli do wniosku, że lepiej wykorzystywać własne źródła, niż być uzależnionym od innych. A wiatr jest naszym źródłem, którego nam nikt nie zabierze i nigdy go nie zabraknie, dlatego energetyka wiatrowa powinna mieć swoje stałe, rozsądne miejsce w  polskiej strukturze paliwowo-energetycznej.

No to budujmy wiatraki na lądzie. Są tańsze i szybko można je postawić.

Zgadzam się, budujmy. Ale też pamiętajmy, że wiatraki lądowe nie powinny stać wszędzie. Jest cały szereg uwarunkowań, w tym środowiskowych i społecznych, które powodują, że terenów, gdzie możemy stawiać farmy wiatrowe, jest mało. Ponadto wiatr na lądzie jest słabszy i dużo mniej stabilny niż na obszarach morskich. To się przekłada na ponaddwukrotnie większą produktywność morskich farm wiatrowych i mniejsze negatywne oddziaływania na stabilność systemu elektroenergetycznego.

Na morzu wiatraki też mogą przeszkadzać. Przeciwko nim protestowali kiedyś mieszkańcy Dębek, bojąc się, że wystraszą turystów, przeciwni są również rybacy.

Podczas prac nad ustawą regulującą zasady lokalizowania farm wiatrowych na morzu postanowiono, że elektrownie wiatrowe nie mogą być sytuowane bliżej niż 22 km od linii brzegowej. Nie będą więc przeszkadzać opalającym się na plaży turystom. Z rybakami natomiast każdy inwestor będzie musiał przeprowadzić konsultacje.

Przy wyborze lokalizacji dla morskiej farmy wyklucza się tereny intensywnych połowów, gdyż na samej farmie, kiedy ona już powstanie, nie będzie można ich wykonywać ze względów bezpieczeństwa. Farmy powinny być ponadto tak rozmieszczone, by między grupami elektrowni były zapewnione korytarze, którymi rybacy będą mogli bezpiecznie przepływać na swoje łowiska. Warto przy tym podkreślić, że z danych pochodzących z monitoringów środowiska na istniejących morskich farmach wiatrowych wynika, iż już kilka lat po ich budowie stają się one doskonałym miejscem rozrodu i rozwoju ryb, dzięki czemu wzrasta ich populacja na sąsiednich akwenach.

Ale czy będzie wystarczające zapotrzebowanie na energię z wiatraków na morzu?

Nasza Fundacja szczegółowo badała to zagadnienie. Wykonaliśmy symulację zapotrzebowania na energię elektryczną do roku 2030 i prognozy jej produkcji, z uwzględnieniem wszystkich wiarygodnych, planowanych inwestycji w energetyce konwencjonalnej oraz odnawialnej, a nawet jądrowej. Okazało się, że w latach 2021–2027 możemy się spodziewać rosnącego niedoboru mocy w systemie, którego wielkość może sięgać nawet 7,5 GW w przeliczeniu na osiągalną moc szczytową. Jeżeli więc weźmiemy pod uwagę, że najbardziej dynamicznego rozwoju morskiej energetyki wiatrowej możemy się spodziewać w latach 2020–2030, może się ona stać niezwykle ważnym uzupełnieniem dla polskiej energetyki w następnej dekadzie.

Istnieją jeszcze energetyka jądrowa, gazowa. Nie rozwiążą problemu ewentualnych niedoborów?

Czas skończyć z zabawą w rozwiązanie problemów polskiej energetyki za pomocą jednego złotego środka pod nazwą elektrownia jądrowa czy gaz łupkowy, bo to dla wszystkich, którzy trochę na energetyce się znają, zabawa w budowanie zamków na piasku. Mamy tak wielkie opóźnienia i zaniedbania w najważniejszym sektorze gospodarczym, jakim jest energetyka, że żadne proste rozwiązania nic nie dadzą. Od dziesięciu lat eksperci mówią, że powinniśmy oddawać co roku 1 GW nowych mocy, aby zapewnić długofalowe bezpieczeństwo energetyczne kraju. A ile wybudowaliśmy w tym czasie? Niecały 1 GW w energetyce konwencjonalnej i 2 GW w energetyce wiatrowej. Dziś musimy zacząć traktować sprawę naprawdę poważnie. Musimy rozwijać równolegle projekt jądrowy i łupkowy. Trzeba też opracować i wdrożyć program offshorowy, w ramach którego zostanie zaplanowany rozwój rynku morskiej energetyki wiatrowej na poziomie 5–6 GW do roku 2030 oraz krajowego przemysłu morskiego obsługującego ten rynek.

Czas skończyć z zabawą w rozwiązanie problemów polskiej energetyki za pomocą jednego złotego środka pod nazwą elektrownia jądrowa czy gaz łupkowy

Trzeba rozwijać i realizować wszystkie pomysły, które pozwolą na modernizację, odnowienie i rozszerzenie potencjału wytwórczego polskiej energetyki. Tym bardziej że przecież dziś nikt nie jest wstanie zagwarantować, iż uda nam się wybudować elektrownię jądrową, uruchomić przemysłowe wydobycie gazu czy wybudować kilka farm wiatrowych na morzu. Sama wola polityczna tu nie wystarczy, potrzebne są jeszcze gigantyczne pieniądze, dobre prawo, umiejętności, sprawdzone technologie i ciężka praca tysięcy ludzi.

Dla elektrowni jądrowej stworzono specjalne prawodawstwo, rząd pracuje nad ustawą regulującą wydobycie gazu łupkowego. Czy dla morskiej energetyki też niezbędna jest odrębna ustawa?

Odrębna ustawa nie jest potrzebna, ale na pewno podczas obecnych prac nad Ustawą o OZE na morską energetykę wiatrową trzeba spojrzeć w nieco odmienny sposób niż na inne technologie odnawialnych źródeł energii. Projektowany przez rząd system wsparcia stwarza dobre warunki dla tych inwestycji, które można – od pomysłu do uruchomienia – zrealizować w pięć lat, bo na taki okres będzie określana prognoza wysokości wsparcia dla poszczególnych technologii. Dla morskich farm wiatrowych to okres stanowczo za krótki.

Jak już mówiłem, mamy tu do czynienia z co najmniej siedmio–dziewięcioletnim okresem przygotowania inwestycji, przy czym główne koszty są określane w sposób wiążący dla inwestora w piątym–siódmym roku od uzyskania pierwszego pozwolenia, na dwa–cztery lata przed oddaniem farmy do użytku. Dlatego dla morskich farm wiatrowych muszą zostać w ustawie określone wartości współczynników korekcyjnych na co najmniej siedem–osiem lat, a nie jak dla innych technologii na pięć. W przeciwnym razie inwestorzy nie będą w stanie właściwie prognozować wysokości przychodów z przygotowywanych projektów, a to spowoduje wstrzymanie decyzji inwestycyjnych. Nikt bowiem nie podejmie decyzji o wydaniu 300 mln zł na przygotowanie projektu do budowy i nie zakontraktuje urządzeń i usług za kilkanaście miliardów złotych, bez możliwości weryfikacji biznesplanu.

Powiedzmy zatem o tych kwotach, bo są tu niezwykle istotne. Ile będzie kosztować wsparcie morskich farm wiatrowych? I czy polską gospodarkę w dobie kryzysu gospodarczego na to stać?

Mogę przewrotnie powiedzieć, że im wyższe wsparcie zostanie zapisane dla morskich farm wiatrowych w ustawie o OZE, tym mniejsze koszty poniesie, a większe korzyści per saldo zyska polska gospodarka w najbliższych kilku latach.

Przede wszystkim pamiętajmy, że wiatraki na morzu to jedyna technologia OZE, która przez pierwsze siedem–osiem lat obowiązywania nowego systemu wsparcia nie tylko nie weźmie z tego systemu ani złotówki, ale jeszcze przyczyni się w tym samym czasie do milionowych przychodów budżetowych. System bowiem wspiera wytwarzanie energii, a więc koszty generują instalacje już będące w użytku, a pierwszy prąd z farm na polskim Bałtyku może popłynąć w 2020 roku. Aby jednak popłynął prąd z polskich morskich farm wiatrowych, muszą one uzyskać kolejne pozwolenia, za które inwestorzy muszą dużo zapłacić. Już dziś do budżetu wpłynęło ponad 75 mln zł z tytułu wydanych pozwoleń dla pięciu projektów, a w kolejce czeka już kilkanaście kolejnych. Do roku 2020 suma opłat może przekroczyć miliard złotych. Ale tylko wtedy, gdy inwestorzy będą mieli podstawy do podejmowania decyzji o kontynuacji przygotowania swoich projektów. Jeżeli wysokość wsparcia będzie powodować, że polski rynek energetyki morskiej stanie się konkurencyjny dla rynków brytyjskiego, niemieckiego czy francuskiego, większa liczba inwestorów będzie realizować projekty w Polsce. Ten rynek jest wart nawet 90 mld zł, a połowa tych środków może zasilić polską gospodarkę w tak ważnych sektorach, jak przemysł stoczniowy, portowy, stalowy, budowlany, stając się motorem wzrostu gospodarczego, zwłaszcza w regionach nadmorskich.

Czego więc oczekuje branża morska od polityków w najbliższych miesiącach?

Jak najszybszego uchwalenia ustawy o odnawialnych źródłach energii. Każdy miesiąc zwłoki to rosnąca niepewność inwestorów i malejąca wola do inwestowania w Polsce. Ustawa musi przy tym uwzględniać specyfikę technologii wykorzystania energii wiatru na morzu i specyfikę polskich obszarów morskich. Będziemy budować dopiero za osiem lat, a do tego dalej od brzegu i na głębszych wodach, a to podraża koszty budowy i obsługi. Aby przyciągać inwestorów, nasz system wsparcia musi być konkurencyjny.

Poza tym rząd powinien być otwarty dla morskiej energetyki wiatrowej, uwzględniając ją w większym stopniu w polityce energetycznej, planach rozwoju sieci, polityce morskiej i przemysłowej. Najważniejsi politycy w Polsce pochodzą z Pomorza, wiedzą, jak ważny dla tego regionu jest przemysł stoczniowy i portowy, a dziś nadarza się ogromna okazja do tego, żeby ten przemysł zasilić potężnymi, wielomiliardowymi inwestycjami. Branża oczekuje, że ta szansa zostanie wykorzystana.

Kiedy na polskim Bałtyku zakręcą się pierwsze wiatraki?

Maciej Stryjecki:

Pozostało 99% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej