Dwa lata, osiem miesięcy i 14 dni – tyle przesiedział w areszcie Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU Życie. Oskarżono go o spowodowanie w spółce milionowych strat. Po latach niemal wszystkie zarzuty upadły. Za niesłuszny areszt, utracone dochody i zrujnowanie życia Wieczerzak zażądał w maju 28 mln zł. Teraz „Rzeczpospolita" poznała szczegóły pozwu, jaki były prezes PZU Życie wniósł do Sądu Okręgowego w Warszawie.
– Ta sprawa zniszczyła mi życie. Prawie 33 miesiące trzymano mnie w areszcie, chociaż nigdy nie było dowodów, że popełniłem przestępstwa. Do dziś niektóre banki nie chcą mi otworzyć konta. Nikt nie chce mnie też zatrudnić – tłumaczy nam Grzegorz Wieczerzak.
Lekarz, makler, finansista. Ponad dekadę temu był na szczycie: kierował wielką firmą ubezpieczeniową. W 2001 r. jego kariera nagle została przerwana. Został odwołany i aresztowany. Zarzuty były dużego kalibru: spowodowanie w PZU Życie 173 mln zł strat.
Akt oskarżenia trafił do sądu i upadł, a do tego skompromitował prokuraturę. Głównie przez niekompetentną biegłą, na której wyliczeniach oparli się śledczy. O sprawie było głośno, bo biegła myliła pojęcia, podawała dane z sufitu i przyznała, że pomyliła się o 35 mln zł. Sąd zwrócił sprawę prokuraturze, ta zasięgała opinii nowych biegłych i umarzała kolejne wątki.
Czas i długie śledztwo działały na korzyść Wieczerzaka. Kontrowersyjne pożyczki dla firm z zewnątrz, do których śledczy początkowo mieli zastrzeżenia, po latach okazały się dobrą inwestycją. Ich zabezpieczeniem były nieruchomości, których wartość w ciągu kilku lat wzrosła. PZU Życie je przejęło, więc na nich nie straciło. Dziś w prokuraturze zostały tylko „drobne" wątki.