Racje w polityce, zwłaszcza zagranicznej, nie mają większego znaczenia. Liczy się skuteczność.
Nie ma więc większego znaczenia, czy słusznie, czy nie, ale Europa wystraszy się nowego prezydenta w Warszawie. Niewielu europejskich polityków go zna, jego doświadczenie w dyplomacji jest znikome, a rządy PiS-u w wielu europejskich stolicach nie kojarzą się najlepiej.
Cieszę się, że w kampanii wyborczej Andrzej Duda tak dużo mówił o sojuszu Polski z USA. Prawda jest jednak taka, że przez najbliższe półtora roku Biały Dom będzie zajęty niemal wyłącznie kampanią wyborczą, więc na budowanie relacji z nowym sojusznikiem w Europie prezydent Barack Obama czasu będzie miał niewiele.
Na dodatek po wyborach w 2016 r. w USA władzę mogą utrzymać Demokraci. Hillary Clinton nie skupiała się jakoś specjalnie na relacjach z Polską ani jako pierwsza dama, ani jako senator, ani jako sekretarz stanu, nie ma powodu sądzić, że jako prezydent będzie się zachowywać inaczej. PiS nie jest naturalnym sojusznikiem Partii Demokratycznej, więc o bliskie kontakty będzie tym trudniej. Nie będzie to niemożliwe, ale będzie trudne.
Najważniejszym zadaniem prezydenta Dudy powinno więc być uspokojenie obaw Europy i utrzymanie bliskiego sojuszu Warszawy z Berlinem oraz nowe otwarcie w stosunkach z Londynem i Paryżem (zwłaszcza, jeśli w stolicy Francji po kolejnych wyborach prezydentem zostanie przedstawiciel prawicy).