Mimo moralnego tonu, jaki w niej dominuje, większość ugrupowań, a na pewno dwa główne, usiłuje rozegrać tę partię tak, by odnieść maksymalną korzyść lub zmniejszyć straty.
Z pozoru w najlepszej sytuacji jest PiS, którego stanowisko jest najbardziej klarowne. Partia Jarosława Kaczyńskiego sprzeciwia się nie tylko mechanizmowi obowiązkowych kwot uchodźców przyjmowanych przez kraje UE, ale w ogóle nie chce przyjmować do Polski muzułmanów. Odwołuje się do tkwiącego gdzieś głęboko wzorca etnicznej i religijnej jednorodności. Kolejne sondaże pokazują, że większość Polaków wcale nie patrzy życzliwie na obcych przybyszów.
Ale w niedawnym ostrym, antyimigranckim wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie tkwi jeszcze inna polityczna kalkulacja. Miesiąc przed wyborami PiS nie mogło pozwolić, by na kryzysie imigranckim wzmocniły się inne siły polityczne z prawej strony. Z punktu widzenia Janusza Korwin-Mikkego czy sprzymierzonego z Pawłem Kukizem Ruchu Narodowego obecny kryzys to wymarzona szansa. Dość spojrzeć, jak rośnie poparcie dla partii antyeuropejskich w innych krajach UE.
Dla PiS byłoby to zagrożenie, bo utrata kilku punktów procentowych poparcia mogłaby uniemożliwić mu powrót do władzy.
Dlatego postanowiło na chwilę pożegnać się z centrową kampanią wyborczą, której twarzą była Beata Szydło. Nie przypadkiem podczas sejmowej debaty głos zabrał sam Jarosław Kaczyński, który wcześniej unikał wystąpień, by nie zrazić umiarkowanych wyborców, jacy zaczęli przepływać do PiS po wiktorii Andrzeja Dudy.