Nie marnuj głosu? Nie tym razem

Te wybory mogą być zupełnie inne

Aktualizacja: 06.10.2015 21:58 Publikacja: 06.10.2015 21:07

Marek Migalski

Marek Migalski

Foto: Fotorzepa, Łukasz Kobus

Wybory zrobiły się niezwykle ciekawe – o ile jeszcze kilka tygodni temu zastanawialiśmy się jedynie, czy PiS będzie miało samodzielną większość, czy też jednak będzie musiało dokonać „wrogiego przejęcia" klubu Kukiza, by rządzić, o tyle obecnie wszystko stanęło pod znakiem zapytania.

Nawet to, czy to aby na pewno partia Jarosława Kaczyńskiego będzie ostatecznie formować przyszły rząd.

Decyzja mniejszych

O wszystkim bowiem zadecydują wyniki mniejszych partii. Oczywiście kwestią podstawową jest to, jaka będzie przewaga PiS nad PO, bo przecież wciąż nie jest wykluczone, że jednak formacja Kaczyńskiego zdecydowanie wygra – na tyle nawet zdecydowanie, że przypadnie jej ponad 231 mandatów.

Ale jeśli przewaga nad PO nie będzie druzgocąca, to może się okazać, że kluczowe będzie to, jakie partie i z jakimi zyskami przekroczą progi wyborcze.

W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że jeśli sztuka ta uda się ugrupowaniom Pawła Kukiza i Janusza Korwin-Mikkego, to znacząco zwiększą się szanse PiS na sformowanie większościowego gabinetu.

Jeśli natomiast próg przekroczą Zjednoczona Lewica i Nowoczesna, to otwierają się szanse dla Platformy na kontynuowanie swoich rządów.

Sprawa z PSL jest nieco bardziej skomplikowana, Stronnictwo bowiem jako typowa partia zawiasowa/piwotalna (jak to się określa w politologii) jest zdolna do zawarcia koalicji zarówno z Jarosławem Kaczyńskim, jak i Ewą Kopacz.

Bardziej prawdopodobny wydaje się raczej ten drugi scenariusz, jeśli jednak PiS zaoferowałoby Januszowi Piechocińskiemu funkcję premiera, to nie można wykluczyć, że PSL zdecydowałoby się na ryzykowny alians z Kaczyńskim.

Mamy więc do czynienia z taką oto sytuacją: główny bój toczy się między PO a PiS, ale o tym, które z tych ugrupowań stworzy rząd, zdecyduje to, które z mniejszych ugrupowań wejdzie do Sejmu.

Dziś naprawdę ciężko oszacować szanse maluchów, ponieważ ich zyski i straty odnotowywane w kolejnych badaniach opinii publicznej mieszczą się w granicach błędu statystycznego. Wszystkie wymienione formacje mają szanse na przekroczenie progu i dlatego właśnie ta rozgrywka staje się tak zajmująca.

Z tego jednak wynika coś o wiele bardziej frapującego niźli tylko rozemocjonowanie obserwatorów życia publicznego. Może bowiem w wyniku zaistnienia opisywanej sytuacji dojść do zaprzeczenia dosyć powszechnemu i sprawdzającemu się bardzo często prawu politologicznemu, które mówi o tym, że w ostatniej fazie kampanii wyborcy mają tendencję do obdarzania swoim zaufaniem partii największych i „niemarnowania" głosów.

Czarny sen małych partii

Przy okazji każdej elekcji mechanizm ten ostatecznie pogrąża mniejsze ugrupowania, elektorat bowiem boi się, że zagłosuje na partie, które potem nie wejdą do parlamentu.

Dlatego chętnie słucha wówczas nawoływań większych ugrupowań do tego, by akurat je obdarzyć zaufaniem i „nie marnować" głosu na podmioty, które finalnie mogą nie przekroczyć progów wyborczych.

To czarny sen liderów owych mniejszych ugrupowań i powód, dla którego bardzo często w końcówce kampanii wyborcy odwracają się od nich i kierują się bardziej, jak im się wydaje, chłodną kalkulacją niźli potrzebą serca.

Myśląc „strategicznie", decydują się ostatecznie na poparcie większych, choć mniej im odpowiadających formacji i tym samym na pogrzebanie szans ugrupowań mniejszych, balansujących na granicy progów.

Ważny wynik maluchów

Specyfiką elekcji 25 października może więc być to, że akurat w tych wyborach nastąpi zjawisko odwrotne – że do wyborców dotrze informacja, że nie tylko pojedynek PO i PiS jest ciekawy i brzemienny w skutki, ale także wyniki maluchów niebagatelnie wpłyną na finalną rozgrywkę o to, komu przypadnie honor formowania nowego rządu.

Że o tym, czy rządzić będzie Kopacz czy Szydło, decydować będzie nie tylko to, jakie poparcie zyskają dwie największe partie, ale także to, które z mniejszych formacji wejdą do Sejmu. To, co oczywiste, wielkie zadanie dla liderów tych mniejszych ugrupowań – by dotrzeć z tym komunikatem do elektoratu. By uświadomić mu, że może sobie pozwolić na luksus głosowania zgodnie ze swoim sumieniem – i że nie dość, że nie „zmarnuje" głosu, to jeszcze w istocie rozstrzygnie o tym, kto będzie tworzył przyszły gabinet.

Jeśli im się to uda, to możemy być świadkami ciekawego zjawiska na końcu kampanii wyborczej – słabnięcia dominatorów polskiej sceny politycznej i rośnięcia w siłę formacji mniejszych. Dawno już nie było w Polsce sytuacji, która sprzyjałaby emocjonowaniu się nie tym, co się dzieje na przodzie peletonu, gdzie raczej zdecydowało się już, kto dojedzie pierwszy na metę, ale tym, kto będzie na trzecim, czwartym czy piątym miejscu. I z jaką stratą do lidera. Bo właśnie to ostatnie zdecyduje ostatecznie, czy zwycięzca etapu realnie zostanie prawdziwym zwycięzcą całego wyścigu.

Autor jest politologiem, był europosłem PiS, PJN i Polski Razem

Wybory zrobiły się niezwykle ciekawe – o ile jeszcze kilka tygodni temu zastanawialiśmy się jedynie, czy PiS będzie miało samodzielną większość, czy też jednak będzie musiało dokonać „wrogiego przejęcia" klubu Kukiza, by rządzić, o tyle obecnie wszystko stanęło pod znakiem zapytania.

Nawet to, czy to aby na pewno partia Jarosława Kaczyńskiego będzie ostatecznie formować przyszły rząd.

Pozostało 92% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Kraj
Mgły, deszcz i przymrozki? IMGW podał prognozę pogody na październik
Materiał Promocyjny
Artystyczna trasa SUZUKI. Oto co warto zobaczyć podczas Warsaw Gallery Weekend i FRINGE Warszawa
Kraj
Wyrok dla "Białej Siły"
Kraj
Zmiana czasu na zimowy: Kiedy wypada w 2024? Czy to już dziś?