Reklama

Imigranci: Polski pomysł kontra absurd z Brukseli

- Integrujmy przybyszów w dużych miastach i zmieńmy retorykę – proponuje naukowiec z Uniwersytetu Warszawskiego Maciej Duszczyk

Aktualizacja: 01.06.2016 18:18 Publikacja: 31.05.2016 18:50

Niekontrolowana fala imigrantów może rozbić Unię. Jeśli zależy nam na silnej pozycji w UE, powinniśm

Niekontrolowana fala imigrantów może rozbić Unię. Jeśli zależy nam na silnej pozycji w UE, powinniśmy zgłosić własny pomysł na politykę imigracyjną – przekonuje Maciej Duszczyk. Na zdjęciu przybysze spoza UE w nielegalnym obozowisku we francuskim Calais 18 maja 2016 r.

Foto: AFP, Philippe Huguen

Rzeczpospolita: Czy można było przewidywać, że migracja do Europy przybierze taką skalę?

Dr hab. Maciej Duszczyk, wicedyrektor Instytutu Polityki Społecznej UW oraz kierownik Zespołu Polityk Migracyjnych w Ośrodku Badań nad Migracjami warszawskiej uczelni: Można było to przewidzieć. Nasze prognozy mówiły o tym, że takie zjawisko może nastąpić około roku 2020, gdy w państwach Afryki w dorosłość wkroczą młodzi ludzie z wyżu demograficznego. To osoby, które urodziły się ok. 2000 roku. Ponieważ w tym czasie system opieki zdrowotnej w Afryce się poprawił — także dzięki pomocy Europy Zachodniej — więc proporcjonalnie więcej urodzonych wówczas dzieci przeżyło. Wiedzieliśmy, że nadejdzie moment, w którym tamte gospodarki sobie z nimi nie poradzą. Było oczywiste, że ci ludzie będą sobie szukać miejsca w Europie. Arabska wiosna przyspieszyła ten proces i zwiększyła jego skalę. Już na początku konfliktu ukazało się wiele raportów, które zapowiadały to co się ostatecznie stało. Libia i Syria to w tej chwili kraje upadłe. Tam nikt nie rządzi, a zatem nie ma też straży granicznej. Wszyscy ludzie, którzy docierają do Libii, mogą za relatywnie niewielkie pieniądze wsiąść na statek i starać się dostać do Europy. Przez wiele miesięcy było podobnie w Turcji.

Jedynym pomysłem Komisji Europejskiej na zażegnanie jest przymusowe podzielenie imigrantów między kraje członkowskie. Początkowo miało to być 160 tys., teraz w grę wchodzi grubo ponad milion ludzi.

Pierwsza decyzja obejmowała relokację 40 tys osób w ciągu dwóch lat, ale już po kilku tygodniach zdecydowano się ją zwiększyć do 160 tys. Na moje pytania w KE skąd ta liczba — wszak imigranci wciąż płynęli do Unii — nikt nie potrafił powiedzieć. Relokowane miały być osoby znajdujące się w obozach we Włoszech i Grecji. Komisja miała wizję przyjmowania, weryfikacji i rozdzielenia imigrantów między kraje członkowskie. Ten pomysł się nie sprawdził, ponieważ z gruntu był źle pomyślany. Nie przywiązuję jednak wagi do liczb, bo to był test. Ale do tej pory relokowano niewiele ponad 1000 osób.

Do Polski ani jednej osoby.

Reklama
Reklama

Ale to nie jest problem Polski, ani krajów naszego regionu. To jest problem całej Europy. Bardzo wiele państw nie wywiązało się ze swych zobowiązań. Mówią „przyjmiemy” i nie robią absolutnie nic. W tym punkcie zgadzam się ze stanowiskiem rządu sprzeciwiającym się narzucanej z góry relokacji.

Mimo to Komisja Europejska poszła jeszcze dalej. Najnowsza propozycja to karanie państw, które nie chcą przyjmować obowiązkowych kontyngentów imigrantów: po 250 tys. euro za osobę.

Prosiłbym Komisję, aby wyjaśniła, dlaczego jednego dnia mówi, że będzie płacić 6 tys. euro za każdego przyjętego imigranta — bo taka była pierwsza deklaracja — a następnie stwierdza, że będzie nakładać 250 tys euro kary za każdego nieprzyjętego. Skąd te kwoty? Zresztą nagrody i kary to karykaturalny pomysł. W żaden sposób nie buduje przestrzeni do kompromisu. Przecież urzędnicy Komisji musieli przewidywać jaka będzie reakcja wielu rządów państw europejskich i nie dotyczy to tylko państw Grupy Wyszehradzkiej. To jest raczej kierunek do polaryzacji poglądów, a nie szukania jedności. Komisja Europejska próbuje całej Unii narzucić wizję, której nie chce realizować nikt poza 2-3 państwami, a tak naprawdę poza kilkoma osobami, które nimi rządzą.

O kim pan mówi poza Angelą Merkel?

Szef KE Jean-Claude Juncker, niektórzy politycy austriaccy i szwedzcy, choć oni się już wycofali. Aktywny był również Parlament Europejski. Francuzi nigdy do końca nie powiedzieli, jakie mają stanowisko, ale w praktyce też nie mają zamiaru brać udziału w relokacji. Z punktu widzenia polityki migracyjnej, propozycje Komisji są absurdalne. Można doradzić: nie idźcie tą drogą.

Dlaczego?

Reklama
Reklama

Nikt nie ma dzisiaj pomysłu jakby to miało wyglądać w praktyce. Ludzie nie są pionkami. Nawet jeśli przeniesiemy ich do Polski bez konkretnego pomysłu na integrację, to i tak prędzej czy później wyjadą.

Nawet, jeśli UE im powie, że legalnie mogą przebywać tylko na terenie Polski?

Dla nich to nie jest straszak. Ich celem jest przede wszystkim bezpieczeństwo, ale zaraz za tym poprawa jakości życia. Mamy już takie doświadczenia. Są imigranci, którzy rozpoczynają procedurę uchodźczą w Polsce, ale łamią ją i wyjeżdżają do innego państwa, wiedząc, że w ten sposób zamykają sobie drogę do legalizacji. Tak stało się np. z Syryjczykami, którzy trafili do Polski w połowie 2015 roku. To są całkowicie normalni ludzie, którzy mają swoje plany, nadzieje i przede wszystkim poszukują nowego miejsca do życia. Dlatego nie można ich ubezwłasnowolniać. To do niczego dobrego nie doprowadzi.

Lepiej być nielegalnie w Niemczech, niż legalnie w Polsce.

Tak, bo Polska nie ma dla nich oferty. Ponadto Polskę mało osób po prostu zna. Ostatnio Luksemburg, który jest jednym z najbogatszych państw świata miał problemy ze znalezieniem osób, które chciałyby do niego być relokowane ponieważ nikt z uchodźców go nie znał.

A Niemcy mają? Skąd taka popularność naszych sąsiadów?

Reklama
Reklama

Przede wszystkim, to jest państwo bardzo bogate. Mimo zgrzytów, wciąż obowiązuje tam retoryka przyjmowania imigrantów, a nie niechęci wobec nich. Niemcy mówią: „Damy radę”. Proszę zauważyć, że w ciągu roku przyjechało tam ponad 1 mln ludzi i nie ma gehenny. Dają radę. W ich systemie te osoby zintegrują się za 3-5 lat. Pewnie jednak część wyjedzie ponieważ nie znajdzie dla siebie miejsca, ale nie chce żyć tylko z zasiłków.

Skoro propozycja Komisji Europejskiej — pisana z inspiracji Niemiec, które chcą się podzielić imigrantami — jest nierealistyczna, to czemu została w ogóle zgłoszona?

Uważam, że to element gry politycznej. To sygnał do Parlamentu Europejskiego, który zażądał od Komisji wypracowania planu wyjścia z kryzysu imigracyjnego. Choć propozycja KE jest absurdalna, to reakcja Polski — że to żart i nie przyjmiemy żadnego imigranta — nie jest właściwa. Emocjonalna reakcja na pomysł Komisji spowodował, że Polska straciła na wizerunku. Można było np. przedstawić własny oryginalny program solidarności z państwami dotkniętymi masowym napływem uchodźców.

Rząd mówi: będziemy pomagać uchodźcom w obozach w Libanie i Jordanii. Pani premier do pojechała do Stambułu na szczyt humanitarny ONZ.

To generalnie słuszny kierunek. Za tym muszą jednak pójść konkrety, choćby zwiększenie kwot przeznaczanych przez Polskę na pomoc rozwojową i wsparcie organizacji pozarządowych działających na tamtych terenach. Zapominamy, że na miejscu jest kilka doskonałych polskich organizacji pomocowych, które mogą zrobić wiele dobrego. Trzeba tylko się do nich przekonać. Jednocześnie można by je wykorzystać do stworzenia polskiego programu dobrowolnych przesiedleń, które bardzo dobrze się sprawdzają i niosą ze sobą o wiele mniejsze ryzyka niż relokacja.

Reklama
Reklama

Dziś rząd sugeruje: „Jesteśmy krajem tak mało atrakcyjnym, że nawet jak ktoś tu przyjedzie, to i tak ucieknie”. Poziom życia i socjał jest u nas wciąż niższy, niż w Europie Zachodniej.

To tylko częściowa prawda. W Polsce mamy niewielkie mniejszości syryjską, afgańską, libijską, czy hinduską. Ci ludzie znaleźli dla siebie miejsce, głównie w dużych miastach dobrze się zintegrowali i nie stanowią problemu. A zatem to dowód, że imigrantów z tych kierunków jesteśmy w stanie zintegrować. Z Erytrei, dajmy na to, na pewno nie.

Wyobrażam sobie, że przy pomocy organizacji pozarządowych działających na miejscu oferujemy przyjazd do Polski wraz z programem integracyjnym. Dany migrant wiedziałby dokąd dokładnie jedzie, gdzie będzie mieszkał, gdzie jego dzieci pójdą do szkoły itp. Jeżeliby to zaakceptował to ryzyko, że natychmiast wyjedzie, spadnie. Będzie również zdeterminowany żeby się zintegrować.

Taki program miałby także niebywale ważne znaczenie w polityce europejskiej. Pokazałby, że Polska ma własny pomysł na przyjmowanie imigrantów w kontrze do absurdalnych projektów Komisji Europejskiej. Odrzucanie w czambuł pomysłu przyjmowania imigrantów to błąd. Jeżeli zależy nam na silnej pozycji w Unii Europejskiej to stanowisko „nie, bo nie” nie zostanie zrozumiane, natomiast „tak, ale inaczej’ jest zdecydowanie łatwiejsze do obrony.

Ale ludzie w Polsce nie chcą imigrantów. A politycy muszą to brać pod uwagę.

Reklama
Reklama

To błąd popełniony na przełomie 2015/6 — kiedy zaczęto mówić w Polsce o imigrantach w sposób negatywny. Zaczęła Platforma, a PiS to kontynuuje. Nałożyła się na to kampania wyborcza.

Tak daleko zabrnęliśmy w demagogię, że będzie trudno uzyskać poparcie społeczne dla pomysłu przyjmowania imigrantów. A przecież 80 proc. Polaków nie widziało na oczy ani jednego imigranta. Dlatego trzeba zmienić retorykę. Program, o którym mówię, mógłby zadziałać w 4-5 dużych miastach. Chodzi o małe liczby — 1,5-2 tys. ludzi rocznie. Są instrumenty w polityce integracyjnej, których można użyć do ich zasymilowania w polskim społeczeństwie. Przy okazji to zmieniłoby stereotyp Polski jako kraju zaściankowego, który w ogóle nie chce przyjmować imigrantów. Zwiększenie liczby imigrantów o kilka tysięcy niczego w Polsce by nie zmieniło, a sygnał na zewnątrz byłby bardzo dobry. Ten nieprawdziwy argument o polskiej ksenofobii czy niechęci do obcych zostałby wytrącony.

Wiadomo, że nie chcemy przyjmować w dużej liczbie osób obcych kulturowo. Jesteśmy obecnie w stanie przyjąć niewielką liczbę i to nie bardzo „różnych” od nas imigrantów. Tylko wtedy w takim kraju jak Polska integracja zakończy się sukcesem. Takie stanowisko prezentuje także większość hierarchów kościelnych. Czytałem ostatnio doskonały tekst na ten temat biskupa Krzysztofa Zadarko. Problem polega na tym, że o ile mamy przepisy mówiące o tym, kto do Polski może wjechać i kto może mieć prawo do pracy, to nie mamy pomysłu na integrację. Nie monitorujemy nawet, co imigranci robią w Polsce. Dlatego też rząd powinien zacząć zdecydowanie od budowania podstaw dla polityki integracyjnej - zasady wjazdu mają tutaj drugorzędne znaczenie.

Czy nie jest czasem tak, że dla części krajów starej Unii dyskusja o imigracji jest dobrym pretekstem do napiętnowania naszego regionu i wypchnięcia go poza główny nurt UE?

Jestem od lat związany z integracją europejską, brałem udział w negocjacjach członkowskich. Kiedy usłyszałem ostatnią propozycją Komisji, to przypomniały mi się te glosy, które słyszałem w Europie Zachodniej jeszcze przed rozszerzeniem i które dziś ożywają na nowo — że państwa naszego regionu nie dojrzały do Unii. Dlatego trzeba walczyć z takimi stereotypami.

Reklama
Reklama

Czy w efekcie kryzysu imigracyjnego grozi nam Unia dwóch prędkości?

Ryzyko podziałów wewnątrz UE istnieje, ale głównym kryterium będzie gospodarka — choćby strefa euro. Sama imigracja nie stanie się źródłem podziału. Bo kto miałby stworzyć  twarde jądro? Niemcy z krajami Beneluksu sami przyjmą całą falę imigrantów? Pomysł budowania twardego jądra UE na migracji oznaczałby np., że nie będzie w nim Francji. To jest „political fiction”. Obawiam się innego rozwiązania — że imigracja zostanie wykorzystana jako pretekst, by kraje starej UE integrowały się na różnych innych polach bez nas. Byłoby to powolne wypychanie państw naszego regionu z integracji europejskiej. Jest to dla nas scenariusz najbardziej negatywny z negatywnych. Dlatego też trzeba mieć lepsze pomysły na politykę migracyjną niż tylko jej negowanie. Moje pytanie jest takie, jak KE chce rozwiązać kryzys imigracyjny? Relokacja nie zadziałała, więc jaki będzie? Gdyby KE rok temu zaczęła poważną dyskusję i nie zaproponowała państwom takim ja Polska rozwiązań, które są nie do przyjęcia, to bylibyśmy w innym miejscu. No i nie dalibyśmy się szantażować z Turcji.

Unia podpisała z Ankarą porozumieniem na podstawie którego nielegalni imigranci, którzy trafią do Grecji, będą cofani do Turcji. To dobry pomysł?

Oceniam to rozwiązanie jako jedyne racjonalne w krótkim okresie. Po prostu nie było innego wyjścia. Unia musi odzyskać zdolność do zarządzania procesem migracyjnym, której nie miała przez ostatnie miesiące. Turcja to państwo silnie zmilitaryzowane. Dlatego jest w stanie zatrzymać falę imigrantów przed granicą z Grecją, a zatem przed Unią. Dzień przed wejściem porozumienia z Turcją, granicę grecką przekroczyło 3 tys. dzień po już tylko 40. Unia potrzebowała doraźnego zatamowania fali uchodźców. Ci ludzie nie mogą sobie wędrować przez granice. Coraz większym problemem była skala przestępczości towarzyszącej takim migracjom — handel ludźmi, porwania dzieci, kradzieże. Musimy uzyskać nad tym kontrolę. Kompromis z Turcją — zamknięcie tzw. bałkańskiego szlaku przerzucania ludzi do UE — pozwala na chwilę odzyskać oddech. W tym czasie trzeba wymyślić długofalowy plan. Musi on być jednak planem całej UE, a nie poszczególnych państw członkowskich, choćby najsilniejszych. Z jednej strony Grecy odetchną i będą mieli czas na budowę hot-spotów dla imigrantów. Z drugiej — Unia powinna jak najszybciej sfinansować poprawę warunków życia uchodźców w obozach w Jordanii i Libanie. Po prostu większość z nich trzeba zatrzymać na miejscu, co bez dania im perspektywy na przyszłość się nie uda. Chodzi o to, aby ich chęć do podejmowania droższej i bardziej niebezpiecznej po zamknięciu szlaku bałkańskiego podróży, spadła. Im się w tej chwili niczego nie oferuje. Jeśli dostaną sygnał: nie jest łatwo wjechać do UE, bo wyląduje się w Turcji, a jednocześnie można dostać lepsze warunki życia w Libanie i Jordanii, dostęp szkoleń, służby zdrowia, rynku pracy i szkół, to wielu z nich zdecyduje się pozostać poza Unią. Są dwa zastrzeżenia. Po pierwsze należy zdawać sobie sprawę, że cześć pieniędzy na pomoc dla imigrantów zostanie rozkradziona — to oczywiste. Po wtóre, i tak jakieś przesiedlenia muszą być zastosowane w dłuższym okresie, ale chodzi o zmniejszenie natychmiastowej presji na granice Unii. Dlatego tak ważne jest, aby Polska nauczyła się to robić dobrze.

A na ile Turcja to partner przewidywalny? Prezydent Erdogan usunął prounijnego szefa rządu i regularnie szantażuje Brukselę otwarciem granic.

Jakakolwiek zmiana sytuacji politycznej w Turcji, to ryzyko dla tego porozumienia. Unia już to przeżywała z Kaddafim. Było przecież porozumienie włosko-libijskie, że w praktyce to reżim Kaddafiego strzeże granicy włoskiej przed nielegalną imigracją, bo nie wypuszcza imigrantów na morze. Pamiętajmy, że cała koncepcja strefy Schengen nie opiera się na ochronie zewnętrznych granic Unii przez nią samą. On polega na na ochronie granic państw z Unią sąsiadujących przez ich własne służby. A zatem granic UE w praktyce strzegli Tunezyjczycy, Libijczycy, czy Marokańczycy. Z tego punktu widzenia granica Grecji jest strzeżona przez Turków. Jeśli oni powiedzą „nie”, to bardzo szybko imigranci znajdą się w Unii. Paradoksalnie jeżeli otwarty zostałby kanał wschodni to polskiej granicy strzegliby Ukraińcy, oczywiście jeżeliby chcieli.

Czy mamy instrumenty, żeby zweryfikować, kim są konkretni imigranci, chcący choćby przyjechać do Polski? Czy to uchodźcy wojenni, a może tylko poszukiwacze lepszego życia? Terroryści? Funkcjonariusze upadłych reżimów?

Przy normalnej skali mamy takie instrumenty. Proszę zauważyć, że nie zdarzyło się, że jakiś zweryfikowany imigrant dopuścił się zamachu terrorystycznego. Robili to potomkowie imigrantów, którym nie udało się w pełni zintegrować. Unia stworzyła własne procedury. Ma ludzi, którzy mówią płynnie w językach i dialektach imigrantów, więc są w stanie ocenić ich pochodzenie. Bada się ich ścieżki imigracyjne, sprawdza religię. Przed 2015 ryzyko, że ktoś się niepowołany przemknie się przez to sito, było niewielkie. Ale przy kilkukrotnym wzroście liczby imigrantów, możliwość błędów rośnie. Jednak ogromną większość wciąż stanowić będą potrzebujący pomocy.

Pan nie obwinia imigrantów za zamachy we Francji, czy za napaści o podłożu seksualnym i rabunkowym na kobiety w Niemczech?

To problem polityki integracyjnej, a nie imigracyjnej. Niemcy popełnili błąd, bo do połowy lat 90. nie uważali się za kraj docelowy do imigrantów. Uważali, że oni przyjeżdżają, ale wrócą do siebie — stąd brak polityki integracyjnej. Za ostatnie napaście na kobiety w Niemczech odpowiedzialność ponoszą głównie niezintegrowani Turcy. Z kolei Francja przyjęła obywateli swych dawnych kolonii, ale umieściła ich w gettach na przedmieściach. W pierwszym pokoleniu to działało, ale w drugim — już nie. Dziś Francja nie jest zagrożona terroryzmem napływowym, tylko własnym. Także poprzez błędy w polityce integracyjnej, nie zaś imigracyjnej.

Faktem jest jednak, że i Francja i Niemcy po prostu potrzebowały imigrantów. Poza Japonią nie ma na świecie państwa które rozwinęło się w szybkim tempie bez imigrantów. Przecież już podobnie jest w Polsce gdzie pracuje prawie 500 tys. Ukraińców. Pewna część wzrostu gospodarczego to ich zasługa.

Sam pan powiedział, że Polska nie ma polityki integracyjnej. Czy zatem zaproszenie imigrantów do naszego kraju, nie może wywołać w przyszłości takich kłopotów jak we Francji czy Niemczech?

Dlatego mówię: najpierw integracja, potem imigracja. Państwo musi określić ile i jakich osób jest w stanie zintegrować i dopiero „skroić” pod to instrumenty polityki imigracyjnej. Ci, którzy zdecydują się przyjechać do Polski muszą zostać do tego przygotowani. Muszą podjąć świadomą decyzję o integracji jeszcze przed wyjazdem. Muszą też być przygotowani na to, że będą się w Polsce wyróżniać choćby ze względu an kolor skóry i że mogą ich z tego powodu spotkać mniejsze czy większe problemy. Oczywiście, wszystkie osoby, które będą łamać porządek publiczny czy ewidentnie naruszać nasze zwyczaje powinny z Polski wyjechać. To musi być swego rodzaju kontrakt obejmujący obie strony — nas jako społeczeństwo przyjmujące oraz imigrantów jako naszych gości.

Bardzo łatwo politykom niechętnym Polsce grać argumentem, że jesteśmy niesolidarni. I przy dotychczasowej postawie rządu — jest w tym wiele racji. Z drugiej strony propozycje KE bardzo to pokazanie solidarności utrudniają. Zrozumieć trzeba jedno: kryzys imigracyjny jest groźniejszy niż Grexit, czy nawet Brexit. Niekontrolowana fala imigracyjna może rozbić UE.

Jestem świeżo po analizie wystąpień przywódców krajów Europy Środkowej i Wschodniej w sprawie imigrantów. To co wygadują przywódcy Czech, Słowacji i Węgier to jest ksenofobia. Oni mówią o podludziach i „ludzkich odpadach”. Może to element rozgrywki czysto wewnętrznej, ale jeśli tak to krótkowzrocznej. Polskie władze nie posunęły się w tej debacie po stwierdzenia ksenofobiczne. Ale dostajemy rykoszetem — ksenofobiczny obraz naszego regionu trudno będzie wyplenić. Dla Czech, Słowacji i Węgier obecność Polski w tym regionalnym antyimigracyjnym froncie jest wygodna, bo jesteśmy dużym krajem i to na nas spadnie krytyka. Polityka Francji czy krajów południa Europy jest podobna. Myślą sobie: „Po co się wychylać jak jest ktoś kto zrobi to za nas?”. Imigrację należy zaakceptować, tyle, że przykroić wedle własnych priorytetów.

–––––––––

Dr hab. Maciej Duszczyk jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego, zastępcą dyrektora Instytutu Polityki Społecznej oraz kierownikiem zespołu polityk migracyjnych w Ośrodku Badań nad Migracjami. Od ponad dwudziestu lat bada skuteczność instrumentów polityki migracyjnej.

 

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Kraj
Czy Warszawa uzna małżeństwa jednopłciowe? Urzędnicy czekają z zmianę w przepisach
Kraj
„Rzecz w tym”: Kryzys ochrony zdrowia przy świątecznym stole. Czy system właśnie się zaciął?
Kraj
Tramwaje Warszawskie na Rakowieckiej pojadą w poniedziałek. Czy to sukces Rafała Trzaskowskiego?
Kraj
Podcast „Rzecz w tym”: PiS w ogniu wewnętrznych wojen
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama