- Gdy ją odnaleźli, zdążyła tylko powiedzieć, że cztery dni błądziła i że w górach zostawiła nieżywe dzieci - relacjonuje rzeczniczka bieszczadzkiego oddziału Straży Granicznej kpt. Elżbieta Pikor.
Pogranicznicy odnaleźli ciała trzech dziewczynek w wieku 6, 10 i 13 lat tuż przy granicy polsko-ukraińskiej na wysokości ponad 1160 m n.p.m. Miały na sobie letnie ubrania. W torebce matki znaleziono ich akty urodzenia.
Czeczenkę i dwuletnie dziecko przywieziono do szpitala. Szef prokuratury w Lesku Zygmunt Słabik mówił w piątek, że jej stan zdrowia nie pozwala na przesłuchanie. - Jej zeznania będą kluczowe dla wyjaśnienia tej tragedii, a zwłaszcza ustalenia osoby, która prawdopodobnie pomogła jej przekroczyć granicę - powiedział prokurator. W ocenie prokuratora przyczyną śmierci dziewczynek było wyziębienie i wycieńczenie. Czeczeni próbują przedostawać się do Polski od kilkunastu lat, czyli od kiedy Rosjanie zgotowali im w kraju piekło. Pojawiają się na naszej granicy zawsze po kolejnych eskalacjach konfliktu. Tak było po ataku na moskiewski teatr na Dubrowce, a później po tragedii w Biesłanie. Zwykle usiłują sforsować granicę ukraińsko-polską, szczególnie porośnięte lasami, pofałdowane odcinki granicy w Bieszczadach. Zatrzymani mówią, że uciekają przed wojną i nędzą. Za desperacki krok muszą zapłacić nawet kilka tysięcy dolarów.