Działacze podziemia antykomunistycznego z czasów PRL mogą uzyskać zadośćuczynienie do 25 tys. zł za udokumentowane krzywdy.
– Nie dość, że trzeba żebrać w sądach o te pieniądze, to jeszcze zasądzane kwoty uwłaczają ludzkiej godności – mówi Andrzej Filipczyk, wiceprzewodniczący rzeszowskiej „S” i szef grupy Ujawnić Prawdę. Mieczysław Burzyński z Lubania w Wielkopolsce był internowany przez cztery i pół miesiąca. – Walczyłem z partyjno-dyrektorską mafią w PKS, która grabiła majątek przedsiębiorstwa, ale to też była walka o wolną i niepodległą Polskę. Przyszli po mnie w nocy 13 grudnia i jak największego bandytę zawieźli do Zakładu Karnego w Gembarzewie – wspomina. Rano więzienne baraki z zasiekami i psami przypominały mu obóz w Oświęcimiu.
Sąd uznał, że należy mu się 2300 zł za każdy miesiąc internowania. – To żadna satysfakcja – mówi. Podkreśla, że po represjach przeszedł kilka poważnych operacji i dziś jest „wrakiem człowieka”.
Zbigniew Bortnik z Rzeszowa złożył apelację, bo uważa, że jego krzywdy w stanie wojennym sąd wycenił wyjątkowo nisko. – Za pół roku internowania dostał 13 tys. zł – wylicza jego pełnomocnik Krzysztof Wiśniewski.
Dodaje, że po wyjściu z internowania Bortnik nabawił się wielu chorób. – Uznany został za wroga publicznego, miał problemy z utrzymaniem rodziny, która też swoje odcierpiała, a tego już sąd nie uwzględnia – mówi mecenas Wiśniewski.