– We wniosku aresztowym prokuratorzy pisali, że trzymiesięczny areszt pozwoli ustalić okoliczności. Minął rok, a aktu oskarżenia nie widać – wytyka opieszałość śledczym obrońca Sumlińskiego Roman Giertych.
– Ani mnie, ani Piotrowi Bączkowi nie zostały przedstawione żadne zarzuty w tej sprawie. Mam wrażenie, że śledztwo się wlecze – mówi „Rz” Pietrzak.
Prokuratorzy zgodnie odrzucają tę krytykę. – To nieprawda, że w sprawie nic się nie dzieje. To skomplikowane śledztwo, w którym trzeba sprawdzić bardzo wiele rzeczy – mówią „Rz” prokuratorzy, którzy wydali decyzję o przeszukaniu mieszkania i domów, Jolanta Mamej oraz Andrzej Michalski. – Mieliśmy sygnał, więc musieliśmy go sprawdzić – mówią dzisiaj. Przyznają, że wątek śledztwa, w ramach którego badają, czy doszło do wycieku aneksu, jest jeszcze daleki od zakończenia. Nie chcą nawet zdradzić, czy ustalono, że do wycieku faktycznie doszło.
Twierdzą za to, że czynności w wątku, w którym badana jest korupcja, zmierzają do końca i przypuszczalnie zostanie on wyłączony tak, by sprawę można było szybko zamknąć. Nie chcą przesądzać o sporządzeniu aktu oskarżenia. – Jednak jak na razie zarzut wobec pana Sumlińskiego pozostaje w mocy – zastrzegają.
Śledczy twierdzą, że zarzuty, jakie postawiono Sumlińskiemu i Aleksandrowi L., są oparte na mocnym materiale: zeznaniach świadków i dowodach pośrednich. Jednak szereg podejrzeń, o których donosiły media, do tej pory nie znalazło odzwierciedlenia w postawionych zarzutach. Na razie brak potwierdzenia, że Sumliński miał oferować za pieniądze wykreślenie z aneksu nazwisk oficerów WSI. Nie potwierdziło się też, jakoby dziennikarz oferował aneks spółce Agora (wydawca „Gazety Wyborczej”). Wciąż nie ustalono, czy Sumliński miał u siebie jakiekolwiek tajne dokumenty. Wciąż badają to biegli.
W tych sprawach większość dowodów śledczym dostarczyła kierowana przez Krzysztofa Bondaryka Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.