Dla porównania rok temu rekordową liczbę włamań w stolicy miała na swoim terenie komenda z ul. Malczewskiego, która obsługuje Mokotów, Wilanów i Ursynów. Było ich tam 67.
Południowopraski policjant dodaje: – Choć mamy dużo włamań, to często łapiemy włamywaczy. Dwa tygodnie temu na Saskiej Kępie zatrzymaliśmy czterech, udowodniono im 20 włamań. W zeszłym tygodniu na Grochowie wpadło dwóch kolejnych. Oni odpowiedzą za osiem włamań.
Jak wynika z danych Komendy Stołecznej Policji, wskaźnik wykrywalności kradzieży z włamaniem, czyli procent złapanych sprawców, w lipcu wynosił 12,6, a w sierpniu – 14,7. Rok wcześniej w lipcu – 11,8, a w sierpniu 7,6 proc. – Wykrywalność jest więc wyższa – mówi Mariusz Mrozek. I dodaje, że w niektórych komendach, np. bielańskiej, sięga nawet 30 proc. Jednak ujawnione przez policję dane mówią o sprawcach wszystkich włamań, a nie tylko do mieszkań czy domów. Ilu takich rabusiów wpadało? Nie wiadomo.
Zdaniem Pawła Wierzchołowskiego, szefa mokotowskiej prokuratury, ten odsetek jest jednak niewielki. – Najczęściej zatrzymywani są ci, którzy włamują się do sklepów, zakładów czy samochodów. Osoby, które okradają domy, najłatwiej jest zatrzymać na gorącym uczynku. Jeśli to się nie uda, to rzadko potem ich się łapie – przyznaje prokurator.
Dodaje, że wprawdzie podczas włamania na miejscu zabezpiecza się ślady, ale zwykle są to odciski palców. – A tych czasem jest zbyt dużo i nie ma żadnej pewności, że mogą należeć do sprawców – tłumaczy prokurator.
masz pytanie, wyślij e-mail do autorki j.blikowska@rp.pl