Przed nadchodzącymi wyborami polska scena polityczna wydaje się uporządkowana. Naprzeciwko PiS staną trzy bloki wyborcze: PO pod szyldem Koalicji Obywatelskiej, Lewica i PSL z Kukizem, czyli Koalicja Polska. Nauczone doświadczeniem SLD z ostatnich wyborów, wszystkie partie opozycyjne wbrew nazwom sugerującym koalicję idą do wyborów z list jednej z wchodzących w nie partii. Przewaga prawicy jest tak dominująca, że wszyscy jej konkurencji wolą dmuchać na zimne i nie ryzykować podwyższenia progu wyborczego do 8 proc.
Nie ma śladu po zjednoczonej opozycji z wyborów do europarlamentu. Grzegorz Schetyna drastycznie zmienił strategię. Zamiast budować wspólny front opozycyjny pod własnym przewodnictwem, teraz, wręcz odwrotnie, zrobił wszystko, by opozycję podzielić. Dlaczego? To proste – politycznie mu się to bardziej opłaca.
Osłabić konkurencję
Doświadczenie eurowyborów pozwala wysnuć parę ważnych wniosków. Po pierwsze, zjednoczenie opozycji nie daje zwycięstwa nad PiS. Wynik Koalicji był słabszy niż przewidywano w sondażach. Różnorodność światopoglądowa nie zadziałała na wyborców mobilizująco. Ci, którzy mieli głosować na listy Schetyny, mieli raczej negatywną motywację „przeciw PiS" i nie za bardzo wiedzieli, za czym mają głosować. Jak widać po wynikach, wielu z nich zostało w domach. Zbyt wielu, żeby wygrać.
Po drugie, nie udało się wyeliminować konkurencji. Wiosna przekroczyła próg wyborczy i choć osłabiona przeżyła bardzo trudną, opartą na dychotomii kampanię wyborczą pod hasłem „kto nie z nami, ten przeciw nam". PSL nie rozpłynęło się w strukturach Koalicji, a wręcz odwrotnie bliski kontakt z Platformą uświadomił ludowcom raczej to, co ich dzieli niż łączy z partią Grzegorza Schetyny. Największym wygranym był SLD, bo zgarnął pulę mandatów nieproporcjonalnie dużą do swego znaczenia i poparcia, a co ważniejsze, postkomunistyczni działacze przeszli swego rodzaju oczyszczenie, startując obok dawnych przeciwników z solidarnościowego ruchu oporu. Schetyna nie zrealizował żadnego z ważnych celów politycznych: ani nie mógł ogłosić zwycięstwa, ani nie wyeliminował konkurentów.
Jak widać bogatszy o to doświadczenie doszedł do dwóch fundamentalnych wniosków. Pierwszy to taki, że nie wygra z PiS. Ani idąc do wyborów razem, ani osobno. Drugi to taki, że bardziej mu się opłaca rozdrobnienie, bo wtedy konkurenci mogą przegrać bardziej, co pozwoli mu ogłosić względne zwycięstwo (najlepszy wynik wśród demokratów) oraz znacznie osłabić lub zniszczyć pozostałe partie opozycyjne, co da mu niekwestionowaną pozycję lidera sprzeciwu, dominację we własnej partii i posadę przewodniczącego na kolejne lata. Dlatego Schetyna zrobił wszystko, by zrazić do siebie potencjalnych koalicjantów. Mało tego, jako zręczny gracz to ich właśnie obarczył odpowiedzialnością. I tak PSL postawiło warunek, że w koalicji nie będzie SLD ani lewicowych, światopoglądowych haseł w rodzaju LGBT+. Schetyna to wykorzystał, żeby pozbyć się obu konkurentów. W efekcie nie ma na listach Platformy ani jednych, ani drugich. Nie ma formalnie, bo faktycznie szef PO zrobił wiele, by wyjąć prominentnych działaczy konkurencji, oferując im bardzo dobre miejsca na listach.