To iście salomonowe rozwiązanie sprawy, która nie tylko ciążyła księdzu Lemańskiemu, ale też kładła się cieniem na wizerunku diecezji, a także całego Kościoła w Polsce. Do przełomu doszło dzięki porozumieniu bp. Kamińskiego z abp. Grzegorzem Rysiem. Ks. Lemański pozostaje warszawskim księdzem, lecz będzie pracował w zupełnie innym, nowym dla niego środowisku.
Konflikt duchownego z abp. Hoserem zaczął się w 2013 r. Ks. Lemański nie szczędził przełożonemu krytyki. Niewiele robił sobie z zakazów występów w mediach. W końcu arcybiskup nałożył na niego karę suspensy. W praktyce ks. Lemański został skazany na niebyt. Utracił źródła dochodów i właściwie wegetował. Odwoływał się do Watykanu i podejmował też próby porozumienia z biskupem.
Choć w wielu kwestiach nie zgadzałem się z ks. Wojciechem – czemu nieraz dawałem wyraz na łamach „Rz" – cieszę się, że sprawa znajduje taki, a nie inny finał. Ks. Lemańskiemu sporo można zarzucić – jego komentarze w mediach społecznościowych odnoszące się do bieżącej polityki bywają irytujące – ale z podziwem trzeba spojrzeć na próbę, jaką przeszedł. Z pewnością była to próba cierpliwości, ale też posłuszeństwa wobec biskupa.
Nie mnie oceniać abp. Hosera, jednak w pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że konflikt z ks. Lemańskim jest dla niego sprawą ambicjonalną i do czasu jego przejścia na emeryturę nie znajdzie finału. Wyjście z kłopotliwej sytuacji udało się znaleźć bp. Kamińskiemu, który ks. Wojciecha zna nie od dziś. Cofając kary i część zakazów (biskup wprawdzie o tym nie mówi, ale raczej nie cofnął zakazu występów w mediach), przywrócił „krnąbrnego" kapłana do życia i jednocześnie usunął go sprzed oczu swego poprzednika. Wilk jest syty i owca cała, choć poturbowana. Ks. Lemańskiemu pozostaje życzyć, by nie wypadł z łodzi w Łodzi.