Gdy w 1986 roku doszło do awarii jednego z sześciu reaktorów elektrowni w Czarnobylu, skażeniu promieniotwórczemu uległ obszar nawet do 146 tys. km2 na pograniczu Białorusi, Rosji i Ukrainy. To teren niemalże sześciokrotnie większy od powierzchni okupowanego Krymu. A zaporoska elektrownia atomowa, największa w Europie i dwukrotnie mocniejsza od czarnobylskiej, znajduje się zaledwie 250 kilometrów w linii prostej na południe od anektowanego przez Rosję półwyspu.
Czytaj więcej
W piątek rozpoczęła się dystrybucja tabletek z jodem dla mieszkańców okolic ukraińskiej Zaporoskiej Elektrowni Atomowej w Enerhodarze.
Gdyby doszło do awarii, to już nie Władimir Putin, tylko wiatr zadecyduje o przyszłości zarówno Ukrainy, tak i Rosji, a może niektórych krajów UE. Jeżeli przyjdzie z północy, dojdzie do masowej ucieczki ludzi z ponad dwumilionowego Krymu oraz setek tysięcy mieszkańców okupowanego po 24 lutym południa Ukrainy, części obwodów chersońskiego i zaporoskiego. Wówczas nie pomogłaby propaganda rosyjska. Nie udałoby się przemilczeć tematu, jak zrobiły to władze ZSRR w 1986 roku, oszukując i narażając na śmiertelne choroby miliony ludzi. Dzisiaj, w świecie smartfonów, nawet omamieni przez rosyjską telewizję Rosjanie dowiedzą się z Google czym są substancje promieniotwórcze, jakie powodują choroby i jakie są szanse na przeżycie na zakażonym terenie. Dowiedzą się też czym jest Cez-137 i jak działa na organizm człowieka. Dzisiaj już nie dałoby się ewakuować mieszkańców z 30-kilometrowej strefy, postawić prowizorycznych ogrodzeń i zamknąć tematu na długie lata. Swoje domy zaczną opuszczać ludzie w odległości setek kilometrów od katastrofy. Kim byłby wówczas Putin w oczach swoich rodaków? Przywódcą odbudowywanego imperium, czy przywódcą porażki, katastrofy i powtórki Czarnobyla? Nieobliczalna byłaby też reakcja Zachodu.
Czytaj więcej
Wczoraj 25 sierpnia w wyniku działań rosyjskich agresorów po raz pierwszy w historii została całkowicie odłączona od sieci energetycznej największa elektrownia atomowa Europy. Ukraińcy już pracują nad ponownym przywróceniem pracy siłowni.
Gdyby doszło do katastrofy, Moskwa, rzecz jasna, umyłaby ręce i obarczyłaby winą Kijów. Ukraina też nie wie z której strony jutro będzie wiał wiatr. Awaria elektrowni pomnożyłaby tragedię, którą od ponad pół roku przeżywa ten kraj. Kolejna część państwa zostałaby wykluczona z życia na dziesięciolecia, a do sześciu milionów wewnętrznych uchodźców na zachodzie kraju dołączyłyby kolejne setki tysięcy, a może i miliony. Bo katastrofa mogło by spowodować nieobliczalne skutki dla pobliskiego Nikopola, Zaporoża, Krzywego Rogu, Mikołajowa i Dniepru. Awaria nie miałaby żadnego innego sensu, poza olbrzymią tragedią, dla każdej ze stron. Zdrowy rozsądek więc podpowiada, że do katastrofy na zaporoskiej elektrowni atomowej nie powinno dojść. Ale zdrowy rozsądek jeszcze na początku roku podpowiadał, że nie powinno było dojść do tej wojny.