Z perspektywy PiS-u decyzja prezydenta jest – w zaistniałej sytuacji – optymalna. Prezydenckie weto zostałoby odebrane jako ugięcie się pod naciskiem Tel Awiwu i Waszyngtonu. A na to obecny rząd, odmieniający przez wszystkie przypadki słowo „podmiotowość” w odniesieniu do własnej polityki zagranicznej zgodzić się, bez poniesienia strat w polityce wewnętrznej, nie mógł.
Z drugiej strony gdyby prezydent Duda podpisał nowelizację ustawy bez zastrzeżeń – oznaczałoby to dalszą eskalację konfliktu międzynarodowego z Izraelem i USA w rolach głównych. A na to z kolei Polski – która przyjęła kurs eurosceptyczny – nie stać, ponieważ naszemu krajowi zaczęłoby brakować potencjalnych sojuszników na arenie międzynarodowej, co przy obecnej sytuacji geopolitycznej jest dość ryzykowne.
Dlatego rozwiązanie na jakie zdecydował się prezydent Duda to próba salomonowego wyjścia z sytuacji. To zrobienie kroku wstecz tak, aby wyglądał na krok wstecz na arenie międzynarodowej, a jednocześnie w polityce wewnętrznej został odebrany jako niezłomne trwanie przy swoim stanowisku. W świat pójdzie bowiem przekaz, że ustawa wchodzi w życie – ale warunkowo – bo w każdej chwili budzący wątpliwość przepis może uchylić Trybunał Konstytucyjny, a więc organ władzy, który formalnie jest niezależny od władzy ustawodawczej i wykonawczej. W kraju natomiast zwolennicy PiS uznają to za załatwienie sprawy, bo kto na co dzień śledzi polską politykę ten wie, że niezależność TK od władzy jest, delikatnie mówiąc, problematyczna. Pod tym względem rządzący zjedli ciasteczko i mają ciasteczko – rzecz rzadko spotykana nie tylko w polityce.
Oczywiście straty wizerunkowe jakie Polska poniosła w związku z całą sytuacją są nieodwracalne – przez tydzień media na całym świecie tłumacząc swoim czytelnikom o co chodzi w tej kłótni, przypominały nie tylko o polskich sprawiedliwych, ale i o Jedwabnem, szmalcownikach, powojennych pogromach, a niektóre odnotowywały nawet zjawisko antysemityzmu w Polsce przed II wojną światową. Pod tym względem ustawodawca osiągnął efekt odwrotny od zamierzonego. Ale sygnał, że nie pozostajemy głusi na wrażliwość Izraela wysłany przez prezydenta Dudę, to dobry krok w stronę osiągnięcia jakiegoś porozumienia i zasypania szybko rozszerzającej się szczeliny w relacjach polsko-żydowskich. Prezydent zresztą wskazał warunki brzegowe takiego porozumienia – my szanujemy waszą wrażliwość, ale wy uszanujcie to, że Polska – kraj podlegający okupacji dalece brutalniejszej niż ta, która była udziałem państw Europy Zachodniej – nie chce być uznawana za pomocnika nazistów.
Jeśli nagłe włączenie do polskich problemów na arenie międzynarodowej kwestii odpowiedzialności za Holokaust było obraniem kursu na amerykańsko-izraelską ścianę, to decyzja prezydenta Dudy jest zaciągnięciem hamulca ręcznego. Zderzenie wciąż jest możliwe – ale polska dyplomacja zyskała czas, aby go uniknąć.