Jarosław Kaczyński w swym programowym przemówieniu w Lublinie oprócz propozycji tzw. hat tricka, jak to nazwali sztabowcy PiS, najwięcej miejsca poświęcił kwestiom ideologicznym. Hat trick sprowadza się do jeszcze hojniejszych obietnic socjalnych. Choć wielu komentatorów spodziewało się, że Kaczyński postawi na inwestycje, w propozycjach prezesa dominowały rozdawnictwo i księgowe sztuczki. Podniesienie dopłat dla rolników czy 13. emerytura pokazują, że PiS uważa wieś i seniorów za najważniejszą bazę wyborczą, i choćby spod ziemi wydobędzie środki, by te grupy dopieścić. Z kolei obietnica niemal dwukrotnego podniesienia płacy minimalnej dowodzi, że papier wszystko przyjmie.
Socjalna pieczeń została obficie podlana ideologicznym sosem. Ta część wystąpienia prezesa brzmiała, jakby była pisana przez tego samego autora co niedzielne kazanie arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Lider partii rządzącej przedstawił wizję państwa, które ma sankcjonować chrześcijański ład: rodzinę jako trwały związek kobiety i mężczyzny, ochronę życia czy chrześcijańskie wartości, poza którymi jest tylko nihilizm. Zdaniem prezesa te wartości są dziś mocno osłabiane. Można by gorzko zażartować, że najlepiej to widać, gdy czytamy o zdradach wśród polityków partii rządzącej...
Mówiąc poważnie, Polska dziś laicyzuje się w rekordowym tempie, mimo że od czterech lat rządzi PiS. W miastach rozpada się nawet co drugie małżeństwo, a co roku w świetle prawa dokonywanych jest coraz więcej aborcji. Gdzie było więc PiS, gdy ten postkomunizm tak deprawował Polaków? Tu nie chodzi więc o fakty, ale o politykę. PiS po czterech latach musi zaostrzać ideologiczną retorykę, by przykryć dziury własnej polityki.
Państwo polskie w wielu miejscach jest z dykty nie z powodu ataku sił postkomunizmu i wrogów chrześcijaństwa, ale z powodu decyzji Jarosława Kaczyńskiego. Kolejki w służbie zdrowia rosną nie dlatego, że postkomuniści sypią piach w tryby dobrej zmiany, ale dlatego, że PiS nie poradziło sobie z podstawowymi reformami usług publicznych. Wolało skierować strumień miliardów złotych do kieszeni obywateli, niż zainwestować w reformę państwa: podnieść pensje lekarzom, nauczycielom czy pracownikom administracji. Państwo szwankuje, bo Kaczyński, zamiast podwyższać, obniża pensje urzędnikom. Przeludnienie w szkołach jest efektem robionej bez głowy reformy edukacji, a nie zemstą postkomunizmu.
W PiS uderzają kolejne skandale, ale nie dlatego, że nie udało się dorżnąć postkomunistycznej watahy, ale dlatego, że PiS nie wierzy w zasady i reguły, lecz wyłącznie w obsadzanie instytucji swoimi ludźmi. To nie postkomuniści są winni aferze Marka Kuchcińskiego, ale to druh Kaczyńskiego stracił umiar w korzystaniu z przywilejów władzy. Łukasza Piebiaka w Ministerstwie Sprawiedliwości nie obsadził postkomunizm czy PO, ale zrobiło to samo PiS. Podkręcanie ideologicznej wojny po czterech latach rządów przypomina zaostrzanie się walki klas wraz z postępami komunistycznej rewolucji. Cóż, taka jest natura każdej rewolucji – również pisowskiej.