Oto bowiem na oczach wszystkich Polaków, w najlepszym czasie antenowym, w pierwszym programie w istocie państwowej Telewizji Polskiej – czyli w jak najbardziej uczciwej walce – telewizyjną debatę przedwyborczą przegrał Jarosław Kaczyński, przywódca owego rzekomo demokracjożernego reżimu. Przegrał ją, bo był do rozmowy gorzej przygotowany niż Donald Tusk, bo miał gorszy refleks, bo publiczność sprowadzona do studia przez jego sztabowców przegrała pojedynek z publicznością ściągniętą przez sztabowców jego oponenta. Przegrał, bo był tego dnia słabszy i nikt w żaden sposób nie próbował tego ani ukryć, ani zmienić, a potem politycy i dziennikarze we wszystkich stacjach telewizyjnych i radiowych długo i namiętnie tę porażkę premiera publicznie komentowali.

Ale piątkową debatę przegrał nie tylko Jarosław Kaczyński. Przegrali ją również ci, którzy od miesięcy montują – zarówno w Polsce, jak i poza granicami naszego kraju – front na rzecz obrony rzekomo zagrożonej polskiej demokracji.

Na szczęście piątkowa debata telewizyjna ma nie tylko niejednego przegranego, ale także niejednego zwycięzcę. Wygrał ją bowiem nie tylko Donald Tusk, ale również ci wszyscy, którzy od miesięcy powtarzają, że demokracja ma się w naszym kraju bardzo dobrze, może najlepiej w ciągu ostatnich 18 lat. Przegrywając telewizyjną debatę przedwyborczą z Tuskiem, Jarosław Kaczyński w istocie więc jednocześnie wygrał toczoną od wielu miesięcy dyskusję na temat stanu demokracji w Polsce. I to wygrał ją nie na punkty, lecz przez nokaut.