Taka logika dyktowała zaskakujące wolty, gdy z dnia na dzień ocena jakiejś postaci publicznej ulegała zmianie diametralnej, bo przeszła ona do obozu antykaczyńskiego (przykład: Andrzej Lepper), ona także kazała chwytać się każdej możliwości ukąszenia znienawidzonego polityka, z poniechaniem logiki stawianych zarzutów (przykład: Ryszard Krauze, ogłoszony jednocześnie polskim Chodorkowskim i nietykalnym oligarchą pod opieką Kaczyńskich). W sumie bardziej to Kaczyńskim pomogło, niż zaszkodziło, kompromitując w czambuł cały antypisowski dyskurs.
Przypadek posłanki Sawickiej pokazuje, że fakt ten zupełnie nie ma do salonowych mędrców przystępu i wciąż są oni gotowi brnąć w te same błędy. Wystarczy uronić parę łez, porównać się z nieboszczką Blidą i wygłosić kilka tyleż rozdzierających co absurdalnych apeli, aby zapaleni antykaczyści zachowali się jak piranie, które poczuły krew. Tymczasem histerie byłej posłanki nie są w stanie zmienić wymowy faktów: została przyłapana na gorącym uczynku, zaprezentowała się, nie wiedząc, że jest nagrywana, od godnej pożałowania strony, i kreowanie się teraz na ofiarę jest żenującą tandetą.
PO, która na niemądrym podchwytywaniu tonu lewicowych mediów sporo u początku kampanii straciła, wydaje się dziś mądrzejsza – przytomnie odcięła się od całej sprawy i nie jest skłonna bronić oszustki. To najmądrzejsze, co mogła zrobić.
Skomentuj na blog.rp.pl/ziemkiewicz