Z tego zaś wynika, że od teraz wszelkie zarzuty kierowane w tej sprawie do Radia Maryja można będzie traktować nie jako wyraz duszpasterskiej troski o jedność Kościoła, ale jako atak na środowisko, które wspiera polityków, którzy nie są mili kardynałowi. Jeśli bowiem metropolita może w przeddzień wyborów spotkać się z politykiem, wiedząc (bo wie to każde dziecko), że zostanie to wykorzystane w rozgrywkach wyborczych rozmaitych partii – to do wspierania swoich kandydatów i partii mają pełne prawo także ojcowie redemptoryści.
I na nic zdadzą się sugestie, że kardynał wybrał lepiej niż ojcowie redemptoryści. Od ocen politycznych nie są bowiem hierarchowie, a ich zaangażowanie w te kwestie dzieli wiernych, według kategorii z religią niemających nic wspólnego. Co więcej – nie wikłając się w oceny, kto ma w sporze PO – PiS rację, trudno nie dostrzec, że dla istoty sprawy ma to trzeciorzędne znaczenie. Spór nie toczy się bowiem między totalitarną władzą a podziemną opozycją (wówczas takie wsparcie byłoby zrozumiałe), ale między dwoma demokratycznymi partiami w przeddzień wyborów. I spotkania kardynała z liderem jednej z partii trudno nie potraktować jako poparcia dla tej partii.
Spotkaniem tym zatem zakończył kardynał Dziwisz sprawę politycznego zaangażowania Radia Maryja. Jego listu nie sposób już traktować całkowicie poważnie. Pozostaje czekać na podobne decyzje innych biskupów. Niech też się spotykają z liderami rozmaitych partii. Czemu nie, jeśli przykład dał metropolita krakowski? Jeśli jemu wolno, to innym też.
Tyle że to już było. Kardynał Dziwisz może tego nie pamiętać, bo przebywał wówczas w Rzymie, ale – dla przypomnienia – nie skończyło się to dobrze dla Kościoła. I teraz też się dobrze nie skończy. Bo każde zaangażowanie partyjne hierarchów jest zwyczajnie niezgodne z ich powołaniem.
Skomentuj na blog.rp.pl/terlikowski