Ale najgorsze jest to, że taka decyzja Tuska może zniszczyć wiele artystycznych karier polityków. Ot, choćby Waldemar Pawlak. Jako jedyny na świecie uprawia dziedzinę sztuki, którą można nazwać pantomimą mówioną. Polega na tym, że były premier i przyszły wicepremier wypowiada się, ale słowa nie mają żadnego znaczenia. Podobnie jak mimika.
W konkursach krasomówczych mógłby błyszczeć przyszły minister rolnictwa: – Ludzie powinni być ostatnim ogniwem dopinającym porozumienie – proroczo mówił Marek Sawicki już dwa tygodnie temu. Zadatki na niezłego konferansjera ma Radosław Sikorski, no a przynajmniej na opowiadacza dowcipów: – Od kilku tygodni proszę i mówię, że na gębę to jest krem nivea, że potrzebne są jakieś papiery – żartował przyszły szef MSZ z Moniką Olejnik. Grzegorz Schetyna predestynowany jest raczej do ról charakterystycznych – świetnie gra piłkarza grającego na boisku. Bogdan Zdrojewski ma dobry głos, dykcję i kulturę, jak ulał pasuje do Teatru Polskiego Radia. Z kolei Ewa Kopacz, minister zdrowia i wszelkiej pomyślności, powinna ze swoim nadekspresyjnym aktorstwem występować u Jarzyny lub Warlikowskiego. A są jeszcze w nowej ekipie rządowej aktorzy drugoplanowi, na razie nieznani, ale przecież każda chórzystka czy halabardnik marzy o Oscarze.
Na koniec został jeszcze szef trupy. Donald Tusk to niewątpliwie największy talent aktorski wśród polityków. Oczy mruży niczym Valentino, świetnie też gra zastanawianie się. Tylko czy nie grozi nam teatr jednego aktora?