Pośrodku mrocznego lochu w świetle wątłej pochodni cztery postaci w czerni prowadziły dysputę. Ich twarze okrywały maski, ale po plugawym języku, ponurym rechocie i żółtych zębach nietrudno się było domyślić, że sympatyzują z PiS. „Taki spisek”* – pomyślała natychmiast Janinka.
– Może załatwimy Ananicza i Bondaryka? – rzekł najgrubszy z zebranych, do którego pozostali zwracali się per „Smoku” lub „Ministrze z Kancelarii”. – Szczwany plan! – zgodziła się przemawiająca kobiecym altem druga postać w czerni, którą wszyscy nazywali Pati lub Koti. – Tylko trzeba odsmażyć kwity na zjełczałym tłuszczyku pomówień! – zarechotała.
„To całe komando dziennikarskie” – zrozumiała przerażona Janinka.
„Bardzo mnie interesuje sprawa tych ataków. Bondaryka nie znam, ale myślę, że może jest dobry, skoro to taki histeryczny atak przy pomocy starych kwitów i odgrzewania nieświeżych kotletów” – zaniepokoiła się nie na żarty. Zwłaszcza że trzeci zamaskowany spiskowiec miał lisią, a nawet lisicką minę, a czwarty odziany był w sutannę. „Ruszyły »Rzeczpospolita« i »Nasz Dziennik«. Front medialny rośnie” – uświadomiła sobie dziewczynka Janinka. I od razu sobie przypomniała, jak wujaszek Janusz Kaczmarek w swojej ostatniej bajce na dobranoc pytał: „Kto, gdzie dostawał, jaki był ten spust materiałów z prokuratury do dziennikarzy”.
To tu! Janinka już wiedziała, że przypadkiem trafiła do matecznika bestii, gdzie spiskowcy podpalają kolejne lonty pod beczką prochu zwaną Polską. „Tośmy widzieli, gdzie ten spust się odbywał – w myślach pobiegła ku wujkowi. – Wiem, kto za tym stoi!”. Nie mogła dłużej czekać i z krzykiem ruszyła ku schodom, przewracając po drodze komandosów z krypty. Biegła tak i biegła, aż znów znalazła się na powierzchni. I wtedy cud! Pierwszym napotkanym przechodniem okazał się stryjek Jacek Żakowski, który utulił ją, szlochającą, do szerokiej piersi w jesionce. A gdy wykrztusiła z siebie, co widziała i słyszała, stryjek pogładził się mądrze po brodzie i rzekł: – Chodź, dziecino, musisz opowiedzieć o tym wszystkim w radiu.