W wizerunek Rosjan jako bohaterskich rozjemców, którzy ratują Abchazów i Osetyjczyków przed agresją Micheila Saakaszwilego, nie wierzą już nawet najbardziej naiwni politycy zachodni. Do przywódców Zachodu dociera świadomość, że polityka przymykania oka na postsowieckie myślenie Władimira Putina – a dzisiaj także Dmitrija Miedwiediewa – poniosła fiasko.

Dobrze, że usłyszeliśmy w końcu deklarację kanclerz Angeli Merkel z Tbilisi, że Gruzja, jeśli chce, ma prawo wejść do NATO. Odrzucenie przez Niemcy sugestii Kremla, że Kaukaz to naturalna strefa wpływów Rosji i każde wejście tam NATO jest naruszeniem spokoju, to ważny fakt w polityce międzynarodowej. Na bardziej zdecydowany ton zdobył się też prezydent Francji Nikolas Sarkozy, którego zaczyna irytować fakt, że Rosja wynegocjowane przez niego zawieszenie broni traktuje jak nic nieznaczący świstek papieru. Z innych ważnych deklaracji, które padły w ostatnim czasie, mamy przypomnienie przez prezydenta George'a Busha, że kwestia przynależności Abchazji i Osetii Południowej do Gruzji jest poza dyskusją. I mocne deklaracje amerykańskie, że dla Rosji nie ma już miejsca w grupie G8.

Czy ten nowy, mocniejszy ton otrzeźwi Kreml? Na pewno można powiedzieć jedno: Rosja, kontynuując agresję w Gruzji i wracając do zimnowojennej retoryki, zaczyna tracić więcej niż przypuszczała. Niebawem zobaczymy, czy skłoni to Kreml do korekty linii postępowania, czy też na odwrót – wzmocni pozycję jastrzębi o mentalności rodem z KGB.

Skomentuj na blog.rp.pl/semka