Do ponurej twierdzy Kimów zostali w związku z tym wpuszczeni eksperci z Unii Europejskiej. I mogli obejrzeć wychudzonych i chorych Koreańczyków w szpitalach, żłobkach i mieszkaniach. Co jest wyrazem wyjątkowej desperacji władz od lat blokujących wypływ informacji na temat tragicznego losu mieszkańców.

W wyniku tej krótkiej wizyty ekspertów UE zdecydowała się wziąć na swój garnuszek 650 tysięcy Koreańczyków, których dotychczasowa dieta to 400 kalorii dziennie. Pewnie niektórzy będą pytać, czy Europa powinna karmić ludzi, którzy nie mają co jeść, bo ich przywódca Kim Dzong Il wydaje masę pieniędzy na budowę bomby atomowej i wielką armię. I na dodatek zamawia dla siebie kawior i najlepsze alkohole zgodnie z zasadą: dyktator się zawsze (dobrze) wyżywi.

Niezależnie od tego, jaki jest dyktator, trudno by było Brukseli zignorować los tylu tysięcy Koreańczyków. Zresztą suma, którą trzeba wydać, by ich uratować od śmierci głodowej, jest niewielka – 10 milionów euro. Na dodatek wszystko wskazuje na to, że – co również bardzo rzadkie u krwawych dyktatorów – te pieniądze będą wydawane pod kontrolą ofiarodawcy.

Nie należy się jednak spodziewać ze strony Kima żadnej wdzięczności czy ustępstw na rzecz praw człowieka. Jeżeli nie wpłyną na niego potężni sąsiedzi Chińczycy, to Korea Północna nadal raz na jakiś czas będzie budziła grozę i oburzenie. Nadal będzie tam panował komunizm w wersji z kultem jednostki, praniem mózgów i obozami pracy dla niepokornych. Nadal będzie to skansen z czasów najgorszych eksperymentów na narodach. Skansen z nowoczesną bronią masowego rażenia.