Nieraz odprowadzam moją 12-letnią córkę do szkoły, niosąc jej plecak. Nie jestem nadopiekuńczym rodzicem. Po prostu nie mogę patrzeć, jak drobne dziecko niesie bardzo ciężki plecak. Te wszystkie książki, ćwiczenia, zeszyty, piórniki, kanapki, termosy… Większość szkół w Polsce nie oferuje uczniom nawet szafeczki, by to trzymać. No to dźwigają. Także smartfony, by na przerwach siedzieć z nosami przed ekranem i zabijać czas za pomocą odmóżdżających gier.
Prace domowe niszczą rodziny?
Ale rodzice nie kochają szkoły głównie z innego powodu. Wieczorami siedzą z dziećmi nad zadaniami z matematyki czy wypracowaniem z polskiego. Obowiązuje pewna niepisana umowa. Rodzic nigdy się nie przyzna, że pomagał, a nauczyciel nie będzie zbyt dociekliwy. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy na dzieci nie nakrzyczał, zmęczony i zniecierpliwiony. Patrzą na goniących w domu do nauki i odrabiania lekcji rodziców jak na tyranów. Proszę mi wierzyć, to wszystko nie wpływa dobrze na więzi rodzinne. Tak, szkoła to nie tylko dzieci, ale i rodzice, całe rodziny.
Czytaj więcej
Ograniczenia w zadaniach powinny zapoczątkować szersze zmiany w szkole – uważają eksperci.
Dla polityków to przede wszystkim wyborcy. Zrozumiała to dobrze obecna władza i na tym zyskała. Kiedy podczas telewizyjnej pseudodebaty przedwyborczej w TVP w październiku ubiegłego roku przyszły marszałek Sejmu Szymon Hołownia zapowiedział likwidację prac domowych, od razu czułem, że będzie miał dobry wynik. Dla rodziców, którzy od dziesięcioleci uważali, że skoro prace domowe są, to widocznie muszą być, inaczej się nie da – i pokornie znosili to z dziećmi, był to szok. Trochę jak w tym powiedzeniu: „Wszyscy wiedzą, że czegoś się nie da zrobić i wtedy pojawia się ten jeden, który o tym nie wie i on właśnie to coś robi”.
Powinno być na odwrót: najpierw zmiany programu, a potem likwidacja prac domowych
Ale czy robi dobrze? Nowy rząd zaczął od postulatu likwidacji prac domowych, teraz zaś minister edukacji narodowej Barbara Nowacka mówi o zmianach w podstawie programowej. Powinno być odwrotnie. Najpierw należałoby zabrać się za program, bo przy obecnym rozdętym do granic możliwości bez nauki w domu się nie obejdzie. Największe kontrowersje budzi obecnie zahaczająca o politykę kwestia usunięcia bądź wymiany lektur szkolnych, wyrzucenie jako „trudnych” pozycji Żeromskiego, prymasa Stefana Wyszyńskiego, Jana Pawła II i wprowadzenie w ich miejsce np. Olgi Tokarczuk. Kiedyś takim „koszmarem” uczniów” były powieści tendencyjne np. Elizy Orzeszkowej, na których wspomnienie do tej pory zalewa mnie zimny pot.