„To rada, która ma patrzeć w przyszłość. To jej zasadnicze zadanie, choć oczywiście ważne będzie też dokonywanie diagnozy stanu obecnego: czy dobrze rozwijamy innowacyjność, czy reforma szkolnictwa wyższego właściwie kształtuje model polskiej nauki” – chwali się prezydent Andrzej Duda swoja nową Radą ds. Szkolnictwa Wyższego, Nauki i Innowacji.

Spoglądanie w przyszłość będzie się jednak odbywać w czysto męskim gronie: w grupie przedstawicieli polskiej nauki nie znalazła się ani jedna kobieta – o czym piszemy tutaj. – Może odmówiły? – zastanawia się koleżanka, dziennikarka. – Może nie wiedziały, że w prezydenckich radach dostaje się niezłe wynagrodzenie – zastanawia się druga. Może. Ale skład jakiegokolwiek ciała kolegialnego decydującego o czymkolwiek, co dotyczy obu płci, z którego wyeliminowano jedną z nich (jakoś zawsze są to kobiety), jest dziś dowodem na brak zarówno elementarnej wrażliwości, jak i kompletne niezrozumienie zasady równości praw i – co dla polityka jednak powinno być ważne – wymogów public relations, które dyskryminację kobiet traktują jak nieakceptowalne „dziaderstwo”.

Czytaj więcej

Kobietom w biznesie wciąż pod górkę

Ale znów powraca refren: a jeśli żadna profesorka nie chciała wejść do Rady? A może nie udało się znaleźć takiej, która miałaby odpowiednie zasługi? Trzeba było intensywniej dzwonić i rozsyłać maile. Problem w tym, że prezydent, podobnie jak inni mężczyźni na decydenckich stanowiskach, w służbowych notesach ma przede wszystkim wpisanych kolegów. Koleżanki nie kojarzą się z oficjalnymi okazjami i procesem podejmowania decyzji.

A tak naprawdę dziwię się nie prezydentowi, po którym nie spodziewam się większej wrażliwości na sprawy równości, tylko tym ubranym w świąteczne garnitury profesorom, którzy pozują uśmiechnięci do zdjęcia z Andrzejem Dudą. Nikogo wam nie brakuje na tym obrazku, panowie?