Na razie wprawdzie nic nie wskazuje na to, by błyskotliwe kariery polityczne premier Beaty Szydło i prezydenta Andrzeja Dudy miały zakończyć się spektakularnym upadkiem, lecz obserwacja ich notowań pokazuje, że są od siebie uzależnieni. Gdy szefowa rządu jest na fali wznoszącej, w górę idą także oceny głowy państwa. Ale gdy tracą, to też jednocześnie.
We wrześniu 2016 r. w sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej" działalność pani premier dobrze oceniało 49 proc. Polaków, źle – 45 proc., a prezydenta odpowiednio 52 i 43 proc. Ale nadszedł październik, spór o aborcję i czarne protesty. Notowania Szydło poleciały w dół. Jej pracę dobrze oceniało już tylko 40 proc., a źle 55 proc. Rykoszetem dostał prezydent Duda, który nie angażował się w światopoglądowy spór. Ceniących jego działalność zostało tylko 39 proc., a krytyków szybko przybyło (57 proc.).
Potem oboje zaczęli odrabiać straty. W lutym 2017 r. notowania Beaty Szydło były niemal takie same jak we wrześniu 2016, a prezydenta już tylko trochę gorsze. Ale gdy w marcu rząd bezskutecznie sprzeciwił się pozostawieniu Donalda Tuska w fotelu szefa Rady Europejskiej, trend znów się odwrócił. Stracili i Szydło, i Duda – choć w antytuskową operację zbytnio się nie angażował.
Po raz kolejny musieli więc odrabiać straty. W lipcu prezydent pokazał, że ma odwagę powiedzieć „nie" Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jego notowania wystrzeliły w górę. Kiedy jednak we wrześniu i w pierwszych dniach października Polacy zauważyli, że w kwestii sądów zaczyna ulegać prezesowi PiS, oceny zaczęły spadać. Oczywiście równolegle pogorszyły się notowania pani premier.
Tzw. elektorat umiarkowany w 2015 r. dwukrotnie oddał głos na PiS – w wyborach prezydenckich i parlamentarnych – nie widząc alternatywy. Ta całkiem spora grupa wyborców wciąż jest do zagospodarowania, lecz denerwują ją niektóre działania partii rządzącej. O ten elektorat w kluczowym momencie rozegra się prawdziwa bitwa i jeśli wygra ją prezydent, jego notowania zapewne oderwą się wreszcie od ocen pani premier.