W niedzielnej „Ławie polityków” w TVN24 Joanna Mucha, na stawiane Platformie przez Jacka Sasina z PiS zarzuty, że „jedynym programem tej partii w wyborach samorządowych jest walka z PiS-em”, odpowiadała: „Proszę się nie martwić, program będzie”. Z jednej strony to oczywiście dobrze, że będzie. Czy jednak na trzy miesiące przed wyborami samorządowymi, które odbywają się w ustawowym terminie, a więc można było je przewidzieć z dość dużym wyprzedzeniem, program nie powinien być już dawno ogłoszony, opatrzony kilkoma zwięzłymi hasłami nakreślającymi kierunek zmian i wyjaśniającymi jednocześnie dlaczego będzie lepiej? Z kolei Rafał Trzaskowski, kandydat PO na prezydenta Warszawy, kilka dni później zapowiadając swoje wyborcze zwycięstwo podkreślił, iż po wygranej w wyborach samorządowych i parlamentarnych jego partia „rozliczy PiS z niszczenia konstytucji i wyprowadzania nas na margines Europy”. No dobrze, ale co oprócz tego?
Ktoś powie: PiS też nie przedstawia jakiegoś nowego programu, kampania Patryka Jakiego w Warszawie polega głównie na składaniu obietnic, które można podsumować stwierdzeniem: aby Warszawa rosła w siłę, a warszawiakom żyło się dostatniej. Rację ma Jan Śpiewak, który np. pyta o to, gdzie Jaki znajdzie pieniądze na budowę dwóch nitek metra, które obiecuje zbudować w ciągu 10 lat. Sęk w tym, że PiS swój pomysł na Polskę przedstawił w 2015 roku i od tego czasu go konsekwentnie realizuje: dzieli bogactwo między osoby, które nie były beneficjentami przemian po 1989 r., uderza w elity, które zbiorowo obwinia o wszystkie słabości III RP, kusi patriotyczną i godnościową retoryką wszędzie tam, gdzie dotychczas słychać było o konieczności równania do Zachodu, etc.. Z tego typu lapidarnych haseł składa się spójna wizja Polski jaką projektują politycy z Nowogrodzkiej. I nawet jeśli w wyborach samorządowych PiS nie oferuje niczego nowego, to gwarantuje kontynuację tej polityki. I ma inicjatywę, bo to partia Jarosława Kaczyńskiego od niemal trzech lat jest wyraźnym liderem sondaży. PiS może więc zaoferować coś nowego, ale nie musi. Opozycja musi.
Oczywiście opozycja co jakiś czas przedstawia postulaty programowe. Jej problemem jest jednak to, że, po pierwsze, nie tworzą one jakiejś spójnej, zrozumiałej dla wszystkich narracji, choćby takiej jak „ciepła woda w kranie” z czasów Donalda Tuska. Po drugie – nawet w ramach tworzonej przez PO i Nowoczesnej Koalicji Obywatelskiej najważniejszym spoiwem tego porozumienia wydaje się być owa przedstawiona przez Trzaskowskiego zapowiedź rozliczania PiS. Innymi słowy oferta dla wyborców jest następująca: wy nas wybierzcie, a my im pokażemy. I dla wielu wyborców jest to niewątpliwie atrakcyjna propozycja. Pytanie tylko na jak długo.
Załóżmy bowiem, że koalicja PO i Nowoczesnej, ze wsparciem PSL i SLD zdobywa w parlamencie AD 2019 większość i przejmuje odpowiedzialność za kraj w sytuacji, gdy wzrost gospodarczy jest stabilny i stosunkowo wysoki, bezrobocie niskie, a poziom życia statystycznego Polaka – dzięki redystrybucji środków w ramach programów socjalnych PiS – wyższy niż jeszcze kilka lat temu. Nawet najwięksi optymiści nie zakładają chyba, że taka większość dzisiejszej opozycji będzie znacząca – a więc trwanie takiego sojuszu byłoby uzależnione w praktyce od stałej obecności w nim każdego posła tych ugrupowań. To z kolei sprawia, że do problemu polegającego na tym, że wyraźnego programu opozycja nie ma, dochodzi problem z tym, aby wokół jakiejkolwiek zmiany wypracować konsensus. Nie ma więc mowy o ekspresowym przeprowadzaniu ustaw w stylu, do jakiego przyzwyczaił wszystkich PiS. Raczej można spodziewać się długich negocjacji oraz niekończących się dyskusji, których finałem może być porzucanie kolejnych projektów.