A co będzie, gdy dorzucimy jeszcze do takiej układanki byłego prezydenta RP uczestniczącego w debacie z Gdańskiem poprzez łącze telewizyjne? I jak zadziała obecność widowni, która wyje i klaszcze, gdy słyszy coś, co się jej nie podoba?
Wczorajszy program „Tomasz Lis na żywo” pokazuje, że wyjdzie z tego cyrk udający poważną dyskusje. Szczególnie gdy chce się mówić o problemach polskiego Kościoła. Czyli na temat wyjątkowo źle znoszący zgiełk telewizyjnego show.
Można autorom tego przedstawienia zadawać pytania. Dlaczego zaproszono Zbigniewa Girzyńskiego, polityka z prawicy, a nie było nikogo z lewicy? Jaki był sens sprowadzania ks. prałata Henryka Jankowskiego, oprócz tego, że dostosował się on do konwencji show, ubierając się biały w ni to smoking, ni to marynarkę z koloratką?
Na część z tych pytań nasuwają się banalne odpowiedzi. Ksiądz Jankowski miał zirytować widzów swoimi buńczucznymi wypowiedziami i oburzyć ich planami stworzenia telefonii komórkowej „pralatcom”. Prezydent Lech Wałęsa miał dać upust swojej niechęci do ojca Tadeusza Rydzyka, a poseł Girzyński z PiS wcielić się w rolę desperackiego obrońcy toruńskiej rozgłośni. I wszystko rozegrało się zgodnie ze scenariuszem. Publicysta Szymon Hołownia zabłysnął przewrotnymi gratulacjami dla ks. Jankowskiego jako miłośnik gadżetów w typie tosterów odbijających na pieczywie wizerunek Matki Bożej.
Na tym tle nasz redakcyjny kolega Tomasz Terlikowski jawił się jak postać z innej planety, uparcie próbując wracać do pytań o prawdziwe problemy Kościoła.