Ale już wytykanie Polsce, borykającej się z tysiącem niezaspokojonych społecznych potrzeb, że nie zdobyła się na reprywatyzację tak jak inne kraje, pomija całkowicie powody zwłoki. Jak również fakt, że wiele osób odzyskało już – i nadal odzyskuje – swoje majątki na drodze sądowej.
Nie ma też miarodajnych danych, ilu byłych właścicieli – a raczej ich spadkobierców, domaga się zwrotu mienia bądź odszkodowań. Mnogość aktów prawnych, na podstawie których pozbawiano ludzi własności, spowodowała, że mogą to być liczne grupy. Wiadomo natomiast, że Polska jest państwem, wobec którego wysuwane są największe w świecie roszczenia reprywatyzacyjne. Rząd Belki obliczał je na 60 mld zł, lecz dziś się mówi, że jest to znacznie więcej.
Sytuacja amerykańskich Żydów jest inna, bo ich majątki zagarnęła nie polska, lecz niemiecka okupacyjna władza. Brak prawowitych właścicieli sprawił, że Skarb Państwa przejmował je po wojnie jako majątki poniemieckie i opuszczone; inaczej by poszły w rozsypkę. Ustawa o zadośćuczynieniu za mienie utracone po wojnie, która ma objąć lata 1944 – 1962 i wszystkich, którzy w momencie utraty majątku mieli polskie obywatelstwo, będzie więc też dotyczyć takich sytuacji.
W jej projekcie, który podobno ostatecznie ma trafić do Sejmu w październiku (a we wrześniu ma się nim zajmować rząd), nie przewiduje się jednak zwrotów w naturze, czyli tzw. restytucji majątków, o co upominają się środowiska żydowskie. Miałyby być wypłacane jedynie procentowe (mówi się o 20 proc. wartości nieruchomości) odszkodowania, a wypła- ta byłaby rozłożona na raty. Zainteresowanych to z pewnością nie zadowoli. Trzeba jednak wziąć pod uwagę zarówno realia finansowe budżetu, jak i nastawienie polskiego społeczeństwa, które – słusznie czy niesłusznie – nie rozumie, dlaczego obecne pokolenie ma ponosić koszty komunistycznego bezprawia.