Każdy, kto zna historię nie z seriali telewizyjnych, ale z rzetelnych opracowań, przyzna, że Hitler był tylko mało zdolnym uczniem Stalina i kudy mu tam do "kaukaskiego ludojada".
To określenie pochodzi z niedawno u nas wydanej (co stanowi rzadkość, w bardzo kompetentnym przekładzie) książki Władimira Bieszanowa "Pogrom pancerny 1941". Przywołuję ją, bo jako główny argument swego oburzenia rosyjscy politycy podnoszą, że rezolucja OBWE "obraża" pamięć rosyjskich żołnierzy, którzy ginęli za uwolnienie Europy od faszyzmu.
Otóż wspomniana książka, jak i zresztą szereg innych prac, pokazuje dobitnie, że właśnie żołnierzy owych trzeba uważać za ofiary wielkiego komunistycznego zbrodniarza w stopniu nie mniejszym niż więźniów gułagów czy ofiary masowych rozstrzeliwań (zresztą granica między tymi grupami była łatwa do przekroczenia). Właśnie rosyjski historyk, wykorzystując rosyjskie dokumenty, opisał bezbrzeżną pogardę komunistów dla "siły żywej", wdeptywanie jej setek tysięcy w błoto i gubienie w bezsensownych atakach pod wycelowanymi w plecy lufami komisarzy i NKWD.
Zbrodnie Hitlera różnią się od stalinowskich także tym, że poza szaleńcami nie znajdzie się Niemca, który by go usprawiedliwiał i ustawiał w panteonie tradycji narodowej. Rosyjskie elity natomiast do dziś uważają, że Stalin to przede wszystkim twórca imperialnej potęgi, wódz godny pamięci i podziwu. A że mordował..? Ludzi w Rosji zawsze było mnogo.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/07/07/zolnierze-gulagu/]blog.rp.pl/ziemkiewicz[/link]