Artykuł "Nowej Gaziety" budzi jednocześnie zdumienie i uznanie. Marna to jednak pociecha przy narastającej z dnia na dzień propagandowej nawale Kremla, który za wszelką cenę chce zrzucić z ZSRR odpowiedzialność za to, co wydarzyło się 70 lat temu w Europie.
Moskiewscy specjaliści od polityki historycznej malują dziś obraz Polski Anno Domini 1939 jako zgoła sojuszniczki nazistowskich Niemiec. To teza kłamliwa i bolesna, lecz na tyle grubiańska, że nie warto z nią polemizować. Aż trudno sobie wyobrazić, iż następcy speców z KGB, którzy niegdyś byli w stanie wcisnąć zachodnim dziennikarzom i intelektualistom każde łgarstwo, dzisiaj posługują się tak prymitywnymi metodami.
Skąd ta nerwowość? Skąd rozpaczliwe próby wywracania historii do góry nogami? Otóż Kreml zdaje sobie sprawę, że bohaterstwo radzieckiego żołnierza w czasie wojny z faszyzmem jest jedną z niewielu rzeczy, jaką ma światu do zaoferowania i z której może być dumny. Cóż bowiem zostanie Władimirowi Putinowi i Dmitrijowi Miedwiediewowi, jeśli obedrzemy współczesną Rosję z legendy Wielkiej Wojny Ojczyźnianej?
Pozostanie biedne, zakompleksione państwo, które nie może znieść faktu, iż przegrywa w cywilizacyjnym wyścigu nie tylko z Ameryką, Niemcami i Francją, ale także z Chinami i Brazylią. Które bardzo chciałoby być szanowaną potęgą, choć robi wszystko, by ów szacunek – szczególnie u sąsiadów – utracić. Które mogłoby kojarzyć się światu ze wspaniałymi muzykami, tancerzami i naukowcami, ale woli się kojarzyć z wojnami gazowymi, morderstwami dziennikarzy i nagim torsem swojego smutnego premiera.
Nie mam wątpliwości, z jakiej Rosji chciałby być dumny Oleg Chlebnikow. Człowiek, który wie, co się zdarzyło 17 września 1939 roku.