Historyczny przełom, jakim było wejście w życie Traktatu Lizbońskiego, uwidocznił się głównie powołaniem prezydenta Europy i jej ministra spraw wewnętrznych.
Prezydent okazał się pozbawionym kompetencji przewodniczącym Rady Europejskiej, a minister spraw zagranicznych — "wysokim reprezentantem". Na czym owo reprezentowanie ma polegać nie jest specjalnie jasne, poza tym, że Reprezentantka (parytet zobowiązuje) dostanie do dyspozycji jakichś 5 tysięcy urzędników. Takie są szacunki dziś, pewnie ich liczba się zwiększy. Co funkcjonariusze ci będą robili, poza tym, że reprezentowali Europę (tzn. kogo?), nie wiadomo, ale przecież nie za dobrze wiemy, co będzie robiła Wysoka Przedstawicielka i jaka jest jej relacja do Przewodniczącego (prezydenta) Rady Europejskiej, który też ma przedstawiać i reprezentować. Czym ma się zajmować przewodniczący, poza tym, że wszystkim, też się nie za bardzo orientujemy. Może będzie zapisywał terminy spotkań członków Rady Europejskiej? Nie mamy zresztą pojęcia jak został wybrany i — co ciekawe — nie wywołało to szerszego zainteresowania tak zazwyczaj wścibskich dziennikarzy.
Apologeci obecnego kształtu UE zachwycają się tym stanem rzeczy. — Unia żyje, a więc zmienia się — ogłaszają. Powinniśmy zachwycać się, że nie sposób przewidzieć czym kto się będzie w niej zajmował, do czego służą poszczególne jej instytucje i jaką rolę sprawują jej wysocy funkcjonariusze. Mają to być symptomy naturalnego rozwoju. Powinniśmy więc pamiętać, że wybierając członków Parlamentu Europejskiego nie mamy zielonego pojęcia jakie kompetencje im przekazujemy. I to najwięcej mówi o europejskiej demokracji.
Wiemy jedynie, że te tysiące nowych urzędników będą się miały bardzo dobrze i swoje życie, tak jak i obecni (blisko 70 tysięcy) zwiążą z projektem europejskim w głębokim przeświadczeniu, że im więcej integracji, tym lepiej — dla nich. A więc pewnie i dla innych. Podobnie jak rosnąca w postępie geometrycznym armia pracowników fundacji, instytutów czy stowarzyszeń na rzecz Europy, których jedyną racją bytu jest powtarzanie jak wspaniała jest UE, jak pięknie się integruje pomimo oporu ludzi ciemnych i złej woli i o ileż lepiej byłoby gdyby integrowała się jeszcze intensywniej.
Owe finansowane z unijnej kasy propagandowe instytucje w ogromnej mierze zmonopolizowały debatę na temat współczesnej Europy zmieniając ją w chór poparcia dla unijnych kreacjonistów i potępienia dla ich krytyków czy choćby sceptyków.