Choć do wiosny jeszcze daleko, już w powietrzu czuć politykę miłości. Pewnie dlatego premier Mateusz Morawiecki zaprosił do siebie na konsultacje szefów partii politycznych.
Politycznie ta strategia jest dla PiS opłacalna i wynika z przerobienia lekcji, jaka były wyniki wyborów samorządowych. Rządząca Zjednoczona Prawica musi zadbać o umiarkowane centrum. Szanse na jego odbicie z rąk opozycji – szczególnie po dramacie jaki wydarzył się w Gdańsku – nie wyglądają na wielkie. Ale dla PiS ważniejsze jest to, by umiarkowani wyborcy podczas wyborów przede wszystkim nie poszli głosować. Jeśli poczują się uspokojeni, że rząd nie będzie dążył do polexitu, jeśli nie będzie zbyt radykalizował przekazu. Zasada polityczna brzmi tu: jeśli nie możesz jakiejś części elektoratu przejąć, trzeba go uśpić.
Sęk w tym, że ta strategia napotyka na istotne strukturalne rafy. I nie idzie wcale o wiarygodność takiego zabiegu. Chodzi o otoczenie medialne. Największym zagrożeniem dla polityki miłości są... wspierające PiS media. Bowiem ich racją istnienia od dłuższego czasu, jest licytacja na radykalizm. Każde z otwarcie popierających władze środowisk medialnych uważa się za stróża świętego ognia prawicowej tożsamości, dlatego też robi wszystko, by dorzucać do pieca politycznych emocji, dociskać pedał gazu szaleńczej jazdy oskarżeń politycznych przeciwników, tropić zewnętrznych i wewnętrznych wrogów, zdrajców i odszczepieńców. Prorządowe media – zwane niekiedy niesłusznie mediami prawicowymi – raczej starają się unikać otwartej wojny między sobą. Wojna odbywa się na polu wyścigu o to, kto jest lepszym patriotą, kto mocniej uderzy w opozycję, kto wymyśli lepszy argument na rzecz władzy.
Ale to sprawia, że jakiekolwiek próby pójścia do centrum przez PIS są niezwykle utrudnione, bo nagle część elektoratu, która jest odbiorcą tych mediów, zaczyna odczuwać dysonans poznawczy. No bo jak to, czytamy wciąż, że oto toczy się walka o wszystko, że właśnie rozstrzyga się los naszego narodu, że teraz dobijamy komunę, że właśnie odzyskujemy wreszcie suwerenność, że oto jesteśmy blisko momentu, gdy ostatecznie pokonamy wrogów Polski i polskości, a tu prezydent zaczyna coś opowiadać o wspólnocie, o tym, że za dużo jest nienawiści w naszej debacie, zaprasza przedstawicieli partii opozycyjnych do Pałacu (tak, tych partii „totalnej opozycji”, która przecież od trzech lat organizują permanentny pucz), a tu premier chce coś konsultować z opozycją, którą przez ostatnie lata oskarżano o wszystko co najgorsze?
Jeśli kogoś przez długi czas uczy się, że najlepszą rozrywką jest polityczne mordobicie, nic dziwnego, że traci grunt pod nogami, jak nagle każą mu oglądać operę.
W ten sposób PiS staje się zakładnikiem teoretycznie prorządowych mediów, które niezwykle ograniczają jego pole politycznego manewru. A jeśli do tego dodamy jeszcze efekt działania mediów społecznościowych, za pomocą których setki czy tysiące sympatyków PiS może na bieżąco wyrażać swoje polityczne emocje rozbudzone przez prorządowe media, pole manewru jeszcze bardziej się kurczy. I póki to otoczenie medialne PiS się nie zmieni, wszelkie pomysły na politykę miłości będą skazane na porażkę.