Wtorkowe zamieszanie wokół złożonej przez dyrektor Programu I TVP Iwonę Schymallę rezygnacji, której jedną z faktycznych przyczyn – jak wynika z informacji „Rz" – mogły być naciski na telewizyjne „Wiadomości", to kolejny dowód na to, że politykom rządzącej telewizją koalicji (Platforma, PSL i SLD) nigdy dość wpływu na media. Nie wystarczy im posłanie swoich zaufanych do władz medialnych spółek. Muszą jeszcze ręcznie sterować każdą anteną, a najlepiej każdym programem, zwłaszcza informacyjnym.

Tym razem miało pójść o presję ze strony tych ludzi prezydenta RP, których zdaniem w „Wiadomościach" zbyt rzadko eksponuje się Bronisława Komorowskiego.

Niestety, to, co się dzieje w TVP, jest jedynie wycinkiem rzeczywistości, na którą składają się złe praktyki polityków na polskim rynku medialnym. Praktyki, które są jednoznacznie negatywnie oceniane przez instytucje zajmujące się badaniem stopnia realizacji idei wolności słowa. Sprawia to, że Polska wciąż zajmuje niepokojąco niską pozycję zarówno w rankingu wolności prasy przygotowywanym przez Freedom House (wyprzedzają nas m.in. Papua-Nowa Gwinea, Vanuatu, Surinam, Trynidad i Tobago), jak i w rankingu wolności prasy organizacji Reporterzy bez Granic (wyprzedzają nas m.in. Namibia, Mali, Kostaryka, Ghana i Jamajka).

Na pewno warto przy tej okazji zacytować również fragment opublikowanego  przez tygodnik „The Economist" raportu o stanie demokracji za rok 2010, w którym stwierdzono między innymi: „Na przykład w Polsce rząd czyni wysiłki, aby podporządkować publicznych nadawców bezpośrednio ministrowi skarbu oraz ograniczyć ich udział w rynku na rzecz przyjaznych władzy prywatnych korporacji medialnych. Zdarzają się kontrowersyjne decyzje sądowe naruszające wolność wypowiedzi oraz nękanie dziennikarzy śledczych przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego".

Te oceny i ostatni incydent w TVP utwierdzają w przekonaniu, że wolność prasy nie jest wartością daną raz na zawsze. I że nieustannie należy się o nią troszczyć.