Słowa twarde i męskie padały z ust „Starucha”, nieformalnego szefa kibiców warszawskiego klubu. Dzięki nagłośnieniu doskonale słyszalne na całym stadionie, w lot podchwytywane przez żyletę. Po kilkanaście minut bluzgów, obietnice odesłania na tamten świat kibiców innego warszawskiego klubu i tak dalej. Przypomnę, że były to tylko mecze sparingowe, a kibice urządzili sobie rodzaj wprawki. Widać, że na Legii szykuje się gorący sezon.

Tak było w weekend. We wtorek mogliśmy zobaczyć „Starucha”, czyli Piotra S., już w innych okolicznościach, bo na sali sądowej. Rozpoczął się proces, w którym jest oskarżony przede wszystkim o przestępstwa narkotykowe. Ale oskarżony na niesłychanie wątłych podstawach, zeznaniach jednego jedynego świadka. Brak również odpowiedzi na pytanie, po co Piotra S. wcześniej aresztowano na dziewięć miesięcy. Zdaje się, że jakoś materiału dowodowego to nie wzmocniło. I wygląda na to, że „Staruch” nie tylko w oczach swoich obrońców, ale i całkiem realnie, padł ofiarą coraz bardziej powszechnego zjawiska nadużywania instytucji tymczasowego aresztowania.

Jednak piętnując to, co jest karygodne, i to, co jest nadużyciem, nie można udawać, że sprawy „Starucha” nie ma. Mamy przecież do czynienia z bombą z tykającym zapłonem, czego drobnym dowodem było Deyna Cup. Piotr S. i jego koledzy prędzej czy później doprowadzą do eksplozji, zadymy, oby o jak najmniejszej sile rażenia. I jakoś nie widać, żeby ktokolwiek – organy państwa czy klub – szczególnie się tym przejmował.

Może przejmą się jedynie ci, którzy względnie poważnie potraktowali zapewnienia klubów o meczach jako rozrywce rodzinnej, którzy się zastanawiali, czy na stadiony przychodzić z dziećmi. Znów się rozczarują, gdyż raczej nie będzie odpowiadało im kibicowanie w stylu Piotra S. A ono ciągle trzyma się mocno.