Tygodnik „Wprost" zajął się rozliczaniem samochodowych wyjazdów trójki prominentnych polityków Platformy, ministrów lub byłych ministrów: Radosława Sikorskiego, Bartosza Arłukowicza oraz Sławomira Neumanna, zwanych w skrócie „cwaniaczkami z Wiejskiej". Choć ministrowie korzystają z rządowych limuzyn, to jednocześnie pobierają dziesiątki tysięcy złotych z Sejmu w ramach rozliczeń za podróże prywatnymi samochodami. Gazeta używa efektownych, geograficzno-kosmicznych analogii. Sikorski miał w ciągu pięciu lat dwukrotnie okrążyć kulę ziemską, zaś Neumann — niemal pokonać odległość równą podróży na Księżyc.
Media mają krótką pamięć, bo sprawa wcale nowa nie jest. Rok temu pisały o tym „Rzeczpospolita", oraz „Fakt", podając zresztą znacznie dłuższą listę ministrów-podróżników. Sikorski i Arłukowicz tłumaczą, że prywatnymi autami jeżdżą wówczas, gdy wiąże się to nie z ich działalnością jako ministrów, tylko polityków Platformy. Tyle, że kosmiczne trasy łatwiej wpadają w ucho i zostaną w świadomości wyborców jako kolejny przykład dojenia przez polityków biednego państwowego budżetu. Do drogich kolacji Sikorskiego ujawnionych w „aferze taśmowej" pasuje jak ulał.
Do tej pory PO miała szczęście. Jej politycy, którzy rozliczali delegacje zagraniczne w taki sposób, jak Adam Hofman z PiS, nie byli szerzej znani, a więc nie budziło to takich emocji, jak w przypadku rzecznika partii Jarosława Kaczyńskiego. Teraz jest inaczej: PiS, który od tygodni próbował zainteresować media wyjazdami Sikorskiego, odegrał się wreszcie za rozgrywanie przez PO „afery madryckiej" Hofmana w końcówce kampanii wyborczej.
Co będzie dalej? Platforma ma już przygotowany wykaz samochodowych wojaży ministrów z PiS w czasach rządów Jarosława Kaczyńskiego. A zatem wojna na kilometrówki pewnie jeszcze potrwa.