Merkel i Hollande w sprawie Ukrainy są w stanie negocjować długo i cierpliwie. Dla dobra sprawy są skłonni zrezygnować z izolacji Łukaszenki. Nie po to jednak, by zmusić Poroszenkę do poddania kraju Moskwie. Na dodatek po raz pierwszy mieli tyle czasu, by poznać prawdziwe oblicze Putina.
Poza tym o sukcesie trudno mówić. Dominują niepewność i złe wspomnienia sprzed kilku miesięcy. Wynegocjowany we wrześniu rozejm okazał się fikcją. Obecne porozumienie jest jak tamto, tyle że po liftingu dokonanym pod okiem przywódców.
Diabeł tkwi w szczegółach. W porozumieniu nie ma mowy o federalizacji Ukrainy, ale jedynie o decentralizacji. Stanowisko Rosji jest niezmienne: decentralizacja ma oznaczać przyznanie regionom ukraińskim prawa decydowania o wyborach politycznych całego kraju, na przykład w sprawie członkostwa w UE czy NATO. Dla Ukrainy jest to nie do przyjęcia, oznacza koniec marzeń o suwerenności i czyni bezsensownymi wydarzenia, które rozegrały się w tym kraju od buntu Majdanu w listopadzie 2013 roku.
Podobne problemy wynikają z wielu innych punktów porozumienia. Pewnie nie zostaną więc spełnione. Niestety, ten konflikt ma przyszłość. Tak jak agresywny imperializm Putina.