Mniej więcej od 15 lat grozi nam tym samym: że nie będzie powstrzymywał nielegalnej imigracji i przemytu (do naszego kraju oraz na Litwę). Do tradycyjnego zestawu gróźb należy też straszenie represjami Polaków na Białorusi. Traktuje ich bowiem jak bandyta zakładników. Tym razem o nich nie mówił, już wcześniej ich bowiem zaatakował (po raz kolejny). Teraz każe pewnie osłabić kontrole na granicy (znów – po raz kolejny w ciągu półtorej dekady).
W sumie, poza coraz bardziej skomplikowanymi wyzwiskami pod adresem naszego kraju, nic nowego. Nowością było tylko to, że wyzwiska musiały być już tak piętrowe, iż państwowa telewizja nie zdecydowała się transmitować ich na żywo, a tylko pisemnie przekazywała kolejne „złote myśli" dyktatora.
Nowa jest jednak nasza sytuacja, gdyż cała Unia Europejska straciła do niego cierpliwość. Mamy wreszcie możliwość odpowiedzenia Łukaszence, gdyby zechciał spełnić swe groźby. Idąc śladem Litwy, możemy bowiem całkowicie zamknąć przestrzeń powietrzną przed samolotami lecącymi z Białorusi. Wtedy już wszyscy będą musieli ją omijać, nawet Rosjanie.
Wydawałoby się, że jeśli on naprawdę uważa, iż to Polsce zawdzięcza obecne kłopoty, powinien pójść po rozum do głowy, nie drażnić nas więcej i próbować się porozumieć. No, ale gdzie rozum, gdzie głowa, a gdzie Łukaszenko.
Zamiast tego woli nadal udawać przed sobą samym, że stoi za nim wielki sojusznik. W zestawie nudnych gróźb i sloganów nie zmienił również tradycyjnego: „Najpierw wezmą się za Białoruś (chodziło mu, rzecz jasna, o państwa Zachodu – AŁ), a potem za Rosję". Przy czym wcześniej zawsze mówił tak przed wyjazdem do Putina na żebry, czyli z prośbą o następne dotacje. Teraz tak samo – jedzie do Soczi przymilać się o kolejne miliony dolarów.